Jestem rozczarowany interpretacją deklaracji programowej powstającego stowarzyszenia Ruch na rzecz Demokracji oraz mojej obecności (a także obecności innych osób) wśród jej sygnatariuszy. Wymowna, ale przecież skromna, demonstracja obywatelska przedstawiona została jako “najpoważniejsza próba przemeblowania polskiej polityki od czasów utworzenia PiS i PO (M. Karnowski). Z tego powodu wiadomość o niej i moje zdjęcie trafiły na pierwszą stronę (!) świątecznego wydania Dziennika. Nic bardziej błędnego!

Cóż w rzeczywistości się stało? Sto osób o nietuzinkowych nazwiskach dołączyło do polskich rektorów, prawników, wybitnych dziennikarzy, badaczy, lekarzy, itp. Tak jak oni, powiedzieli – jest problem! Dostrzegamy problem i ostrzegamy innych. Część z tych osób zakłada stowarzyszenie obywatelskie (ja nie otrzymałem deklaracji członkowskiej). I bardzo dobrze – zbyt mało mamy takich stowarzyszeń, zbyt wątłe jest polskie społeczeństwo obywatelskie.

Wydawałoby się, że uczestnik debaty publicznej (a do takich zaliczam też Dziennik) instynktownie skoncentruje się na problemie, który podnoszą autorzy deklaracji. Oto kolejna grupa, która odzywa się w tej samej sprawie. Ta sprawa jest ważna, skoro mnożą się grupowe oświadczenia i deklaracje oraz indywidualne artykuły i emocjonalne wystąpienia. Skoro wspólnym głosem mówią ludzie z różnych i różniących się środowisk. Ba – skoro wychodzą ze swoich normalnych ról, aby dać publicznie świadectwo. Mają rację, czy się mylą? Jeśli mają rację, to Polska ma poważny problem. Jeśli się mylą, to dlaczego?

Tylko polityk (i dziennikarz), którego złośliwie nazwę “salonowy” zajmie się przede wszystkim tym kim są ci ludzie, co tam robią razem, jakie mogą mieć ukryte myśli, jakie toczą gry. Bo polityka, to dla niego przede wszystkim gra, w której zawsze jest jakieś drugie dno. “Sprawa” w niej się nie liczy.

W ocenie inicjatywy krakowskiej (i poprzednich podobnych wystąpień) górę wzięli znawcy gier. To “sieroty po III RP. poszukujące rzeczywistości”, która nie istnieje – zawyrokował red. Terlikowski (Rzeczpospolita, 2-3 maja br.). To manipulacja polityczna, której “kołem zamachowym . jest pewien układ” uznał premier Kaczyński (w wywiadzie dla Gazety Polskiej). To “pierwsza drużyna Kwaśniewskiego” zatytułował Dziennik. To nie są diagnozy, ale propagandowe hasła. Rozumiem premiera, który swoje oceny formułuje na użytek walki politycznej i dla podtrzymania “w wierze” zwolenników, ale publicyści?

Wyjaśnię więc dlaczego podpisałem deklarację krakowską. Dlatego, że w moim głębokim przekonaniu Polska odchodzi od europejskich standardów demokratycznych. Nie od wszystkich, od niektórych. Nie odeszła, ale odchodzi. Od europejskich, nie w rozumieniu norm prawnych instytucji europejskich, ale osiągnięć cywilizacji europejskiej. Polska, rozumiana jako państwo.

Moje państwo nie szanuje obywateli. Daje temu wyraz niemal codziennie w swojej postawie wobec mniejszości, w podejściu do dobrego imienia konkretnych ludzi, do prywatności, do zakresu sfery samodzielności. Ta postawa nie wynika z niezręczności lub legislacyjnych błędów lecz z anachronicznego przekonania o autonomii państwa wobec obywateli (Dorn, Kaczyński, Rokita), wyższości jego interesu nad interesem obywateli. W konsekwencji, szanowane są decyzje większości, ale interesy mniejszości, czy indywidualnych osób już nie.

Moje państwo ogranicza prawo do wypowiedzi publicznej. Poddanie dostępu do publikacji jakimkolwiek wymogom – choćby były tylko formalne – nie mieści się dziś w żadnych cywilizowanych standardach. A tak się u nas stało. Wprowadzone też zostały dodatkowe warunki utrzymania ważnego mandatu wyborczego, różne od tych, które obowiązywały w dniu wyborów. Niesłychane!

Moje państwo używa metod przejętych od reżimów totalitarnych. Jego przywódcy i wysocy urzędnicy swobodnie formułują podejrzenia i insynuacje mające na celu zastraszanie konkretnych ludzi lub środowisk. Organizowane są “polowania na czarownice” (aresztowanie min. Wąsacza, pokazowe aresztowania lekarzy, działalność sejmowej komisji bankowej). Społeczeństwo utrzymywane jest w stanie egzaltowanej ekscytacji w oczekiwaniu na “wielki przełom” (J. Bartyzel). Straszeni jesteśmy wrogiem zewnętrznym.

Moje państwo polskie nie dba o spójność społeczeństwa. Wprost przeciwnie – świadomie i konsekwentnie stara się nas skłócić. Wykształciuchy – mohery, agenci-niezłomni, kosmopolici-patrioci, układ-uczciwi, hołota – młodzi, inżynierowie – humaniści, to tylko najbardziej spektakularne propozycje konfrontacji. Niemal każda polityczna wypowiedź premiera i innych wysokich funkcjonariuszy państwa przynosi atak na jakąś grupę i przeciwstawienie jej innej. Klimat debaty publicznej – która przecież powinna dotyczyć dobra wspólnego – jest wykluczający, odpychający.

Mam rację, czy nie? Czy jest może tak, że polskie państwo wysoko stawia godność i prawa jednostki, pieczołowicie ochrania wolność słowa, rozwija zgodne i harmonijne stosunki społeczne, nie sięga do tych samych co komuniści metod mobilizacji opinii publicznej? Jeśli nie, to Polska ma poważny problem i trzeba poszukiwać wyjścia z trudnej sytuacji. Zamiast dopatrywać się w moich wystąpieniach drugiego dna.

Jestem zły na moje państwo i bardzo zaniepokojony. Jestem zawiedziony postawą mojej partii, Platformy Obywatelskiej, która wniosła wkład do powstania tej sytuacji, a teraz wydaje się nie dostrzegać jej groźnych konsekwencji. Dlatego biorę i będę brał udział we wszelkich inicjatywach, które wyrażają mój niepokój. Im bardziej pojemne będą te inicjatywy, im większe spektrum postaw i opinii będę obejmować, im więcej weźmie w nich udział ludzi z różnych ścieżek życia, tym lepiej – tym większa szansa, że trafią do opinii publicznej. Na miarę możliwości będę starał się też takie inicjatywy animować. Uważam, że taki jest mój obywatelski obowiązek.