Sprawy zagraniczne stały się w Polsce gorącym tematem. Dziwna sytuacja w kraju, w którym pierwsze strony gazet zajmują: wysokie bezrobocie, skandale korupcyjne i nieudolny rząd. A jednak w wielu polskich domach uwaga przesunęła się gdzie indziej – skupiła na geopolityce, Bliskim Wschodzie, przyszłości Sojuszu Atlantyckiego, polskiej roli w Iraku.

Po wysłaniu swoich żołnierzy do Iraku Polska zgodziła się pomóc w stabilizacji tego kraju oraz wziąć na siebie odpowiedzialność, obok Brytyjczyków i Amerykanów, za jedną trzecią stref. Niezwykły ciąg wydarzeń – czasem przypadkowych – sprawił, że znaleźliśmy się w Iraku ramię w ramię z Amerykanami, a w sporze z Francuzami i Niemcami, naszą najbliższą “rodziną”.

Jedną przyczyną domowych dyskusji w Polsce jest fala irytacji i – powiedzmy to wprost – obraźliwych sugestii, jakie nasze działania wywołały w niektórych krajach europejskich. Niemiecka gazeta nazwała nas “amerykańskim osłem trojańskim”. Prezydent Francji zasugerował, że nie wykorzystaliśmy okazji, aby “siedzieć cicho”. Wielu europejskich polityków i publicystów wyraża wątpliwości co do naszego doświadczenia na Bliskim Wschodzie i zdolności do poradzenia sobie w Iraku. Dość aby rozpalić nawet najtwardszego prowincjusza i przemienić go w eksperta od historii i stosunków międzynarodowych. I przypomnieć, że Francja nie była lepiej przygotowana do objęcia sfery okupacyjnej w powojennych Niemczech. I wypomnieć, że brak “doświadczenia politycznego” na Bliskim Wschodzie jest w tym, wyniszczonym przez doświadczonych graczy, regionie zaletą, a nie wadą.

Poważniejszym jednak powodem naszej debaty jest niespodziewana i wielka sposobność wpłynięcia na kształt Europy oraz stosunków atlantyckich. Dla dużego, ambitnego i przez stulecia pozbawionego niepodległości narodu taka okazja jest czymś naprawdę poruszającym i pociągającym. Ale – i jest to sedno polskiej dyskusji – jest też przedmiotem wielu pytań i wątpliwości: czy wiemy, co robimy, czy potrafimy grać ze “starszakami”, czy mamy dość pomysłów i środków, aby wywiązać się z obowiązków, stawić czoła temu wyzwaniu? Czy przypadkiem nie nawalimy?

Nie nawalimy! Wniesiemy wkład w budowę lepszej Europy i lepszego świata. Dołączymy do “starszaków”. Pod warunkiem jednak, że kierować będziemy się naszym interesem narodowym i dwiema prostymi prawdami: że przyjaciel to przyjaciel oraz że Polska leży w Europie.

Jadąc do Iraku, pokazaliśmy, że poważnie traktujemy naszych sojuszników. Stany Zjednoczone, solidna i wiarygodna demokracja wyposażona w wyrafinowany mechanizm podejmowania decyzji w dziedzinie polityki zagranicznej, doszły do przekonania, że Saddam Hussajn stanowi zagrożenie dla ich bezpieczeństwa i jego reżim muszą usunąć siłą. Poprosiły nas o pomoc. Argumentom tej wagi można przeciwstawić tylko podobnie doniosłe zastrzeżenia. Takich nie mieliśmy, więc nasza odpowiedź była – idziemy. Z sojusznikiem nie wolno igrać. Zwłaszcza w naszej części Europy. Byłoby to ze szkodą dla polskiego interesu narodowego.

Walcząc w Iraku, stanęliśmy po stronie lepszej przyszłości dla jego obywateli, ale też po stronie przyszłości Sojuszu Atlantyckiego. Bez nas byłaby to interwencja amerykańska lub anglosaska, z nami jest atlantycka. Bez nas Zachód byłby już historią, dzięki nam ma szansę przetrwania. Spójność i rozwój Zachodu są w naszym interesie narodowym.

Pozostając w Iraku, podejmując współodpowiedzialność za jego stabilność, otwieramy szansę na powstanie w tym kraju porządnego państwa, ale też otwieramy fundamentalną debatę nt. przyszłej europejskiej polityki zagranicznej. Debatę nad kluczową kwestią stosunku do Stanów Zjednoczonych. Bez nas debaty tej nie można już zamknąć. Bez naszej zgody żadna polityka nie będzie już “europejska”. Mamy szansę rozstrzygnąć tę debatę na korzyść partnerstwa i współpracy ze Stanami Zjednoczonymi. Taki jest interes Europy – raison d’Europe.

Polityka zagraniczna będzie nam, Polakom, w przyszłości towarzyszyła intensywniej niż w przeszłości. Wbrew tym, którzy oczekiwali, że wraz z członkostwem w NATO i Unii Europejskiej Polska dobije do portu, że historia się dla nas skończy. Wprost przeciwnie – historia dopiero się rozpoczyna. Kończy się historia regionalnego gracza lub – jak określili to litewscy biskupi – “zabawki miotanej przez mocnych”. Rozpoczyna się historia pełnoprawnego członka ważnych wspólnot o globalnym wpływie i globalnej odpowiedzialności.

Ponadto, polityka zagraniczna częściej i mocniej niż dotychczas będzie absorbowała uwagę opinii publicznej, częściej będzie trafiała pod strzechy. Sprawy będą ważniejsze niż dotychczas, a ich konsekwencje dla nas, naszego regionu i całego świata o wiele bardziej istotne.

Przez całą historię III Rzeczypospolitej nasz wysiłek intelektualny, organizacyjny i dyplomatyczny w dziedzinie polityki zagranicznej był jednowymiarowy, nakierowany na uzyskanie pełnoprawnej pozycji w “strukturach zachodnich”. Teraz, gdy ten cel jest już bliski i gdy stajemy przed zadaniami bardziej zróżnicowanymi i skomplikowanymi, odkrywamy, że w wielu obszarach jesteśmy “nadzy i bosi”. Ileż już pojawia się problemów administracyjnych, koordynacyjnych i politycznych w podejmowaniu decyzji i mówieniu jednym głosem. W przygotowywaniu ocen i inicjatyw. W skutecznym komunikowaniu się z partnerami w Unii, zabieganiu o realizację swoich celów, przekładaniu pojawiających się możliwości na rzeczywistość. W wyjaśnieniu naszej polityki opinii publicznej. Wszystkie te zadania i problemy skupiają się, jak w soczewce, w sektorze polityki zagranicznej.