W niedawnym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” (15 marca 2017) Jarosław Kaczyński wypowiada się m.in. na tematy gospodarcze. Ta część wypowiedzi prezesa PiS jest niezgodna z faktami i wiedzą ekonomiczną i nie powinna pozostać bez komentarza.

Jarosław Kaczyński pytany: „Czy to nie czas, by wrócić do dyskusji o wejściu do unii walutowej?”, odpowiada: „Wejście do strefy euro będzie oznaczać, że albo złotówka zostanie wyceniona wysoko, co uderzy w nasz eksport (…) Albo ocenimy ją nisko, ale to będzie oznaczać cios w naszą stopę życiową”. Dopytywany, czy nie można euro wycenić „sprawiedliwie”, stwierdza: „To byłoby nie do uchwycenia”.

Otóż „nie do uchwycenia” to jest obecnie, gdy wartość złotego ustala rynek i kurs do euro wahał się w ciągu ostatnich 15 lat od 3,2 zł do prawie 5 zł (do dolara jeszcze bardziej). Było to powodem wielu depresji i euforii, bankructw i nadzwyczajnych zysków zarówno eksporterów, jak i konsumentów, zwłaszcza posiadaczy kredytów hipotecznych we frankach szwajcarskich. Złoty jest „małą” walutą i wszelkie wahania na globalnym rynku odczuwa mocniej niż euro. Tak jak mała łódka na wzburzonym oceanie w porównaniu z dużym statkiem. Jak pisał niedawno w „Rzeczpospolitej” (2 stycznia 2017) Grzegorz Kołodko, „Nieprzewidywalność kursu (…) szkodzi wzrostowi gospodarczemu”.

Ekonomiści potrafią wyliczyć kurs równowagi, a władze monetarna i gospodarcza wynegocjować odpowiedni kurs wejścia do strefy euro – po doświadczeniach Grecji wszystkim zależałoby, aby był on możliwie najbezpieczniejszy.

Wyjaśnienie mechanizmu „ciosu w naszą stopę życiową” jest również błędne. Otóż według prezesa PiS „Gdybyśmy przyjęli dzisiejszy kurs (…) Niemcy by masowo zaczęli jeździć do Polski na zakupy (…) więc polskie [ceny – red.] pójdą w górę”. W konsekwencji miałby nastąpić „spadek stopy życiowej o 20–25 proc. na wiele lat”.

Po pierwsze, skoro dzisiaj nie przyjeżdżają, nie będą też przyjeżdżać po wprowadzeniu euro. Samo przewalutowanie jest czynnością mechaniczną (podobną do denominacji) i nie zmienia dotychczasowych cen. Po drugie, gdyby jakieś okazje miały przyciągnąć większą liczbę nabywców z zagranicy, byłaby to „muzyka dla uszu” naszych producentów, którzy mogliby zwiększyć podaż swoich produktów. Zwiększony popyt był nieszczęściem i powodem podwyżek cen w komunistycznej gospodarce permanentnego niedostatku, ale nie w elastycznej gospodarce rynkowej (wydaje się, że historyczne doświadczenia nadmiernie ciążą również na gospodarczych poglądach prezesa Kaczyńskiego). Obawa przed „wykupem” towarów i wzrostem cen po wprowadzeniu euro jest jedną z legend w Polsce i nie ma żadnych podstaw – w żadnym kraju przystąpienie do strefy euro nie spowodowało znaczącego wzrostu cen.

Myli się też Jarosław Kaczyński, gdy twierdzi, że kraje postkomunistyczne, które dotychczas wstąpiły do strefy euro, nie doświadczyły głębokiego zubożenia tylko dlatego, że „spadek stopy życiowej przeżyły przez kryzys i wtedy weszły do euro”.
Słowenia przystąpiła przed kryzysem (1 stycznia 2007) i ta decyzja, jak przypomina prof. Kołodko, pozwoliła jej m.in. uniknąć „kryzysu zadłużenia hipotecznego indeksowanego na waluty obce”. Swoją drogą warto pamiętać, że kryzys w Europie dotyczył nie waluty (ta trzymała się i nadal trzyma doskonale), ale nadmiernego zadłużenia niektórych krajów. Utrata zaufania kredytodawców wymusiła na tych krajach drastyczne oszczędności. Można dowodzić, że te cięcia i ich społecznie skutki byłyby jeszcze głębsze, gdyby kraje te miały własne waluty i nie otrzymały od członków strefy euro wydatnej pomocy.

Kolejny mylny pogląd Jarosława Kaczyńskiego to twierdzenie, że wprowadzając euro, „stracilibyśmy jakiekolwiek instrumenty polityki gospodarczej”. Oczywiste, że wprowadzając u siebie banknoty i monety Europejskiego Banku Centralnego, pozbawilibyśmy Narodowy Bank Polski możliwości ustalania stóp procentowych oraz wpływania na kurs złotego. Nadal jednak miałby NBP dość instrumentów, aby wpływać na poziom finansowania gospodarki i zapobiegać ewentualnym patologiom i bańkom spekulacyjnym.
W strefie euro nasz rząd miałby takie same możliwości jak dzisiaj dla realizacji planów rozwojowych. Najlepszy dowód, że chwalony przez prezesa PiS plan Morawieckiego nie używa polityki monetarnej ani nie zakłada manipulacji kursem.

I jeszcze jedno nieporozumienie – prezes PiS uważa, że w strefie euro realizowane są „interesy wielkich krajów, które będą po prostu sprzeczne z naszymi”. Trudno zgodzić się z tak pesymistyczną oceną polskiej przyszłości. Przede wszystkim, euro nie jest zakładnikiem wielkich krajów – walutą zarządza niezależny EBC, do którego władz wchodzą przedstawiciele wszystkich uczestniczących państw. Ich decyzje często wywołują niezadowolenie dużych państw. Po drugie, Polska nie jest małym krajem, jesteśmy szóstą, siódmą gospodarką Unii, aspirujemy do pierwszej dwudziestki w świecie. Po trzecie, zdaje się, że znowu prezes Kaczyński opiera się na starych, zdezaktualizowanych danych. Historycznie, przez wieki, gospodarka Polski była zależna od gospodarki Niemiec, dostarczając tam surowce i siłę roboczą. Można więc było mówić o zależności, eksploatacji i sprzeczności interesów. Od paru lat jednak należymy już do dziesięciu najważniejszych rynków eksportowych Niemiec, zamiast zależności mamy współzależność, powodzenie jednego kraju zależy od powodzenia drugiego, gdzie tu więc sprzeczność interesów?

Wreszcie sprawa drobna, ale dyskredytująca – mówiąc o środkach unijnych dla Polski, Jarosław Kaczyński stwierdza, że „i tak 80 proc. tych środków wróciło do nich” (swoją drogą premier Szydło mówi o 60 proc.). Polska jest pełna budowli powstałych dzięki środkom z UE: dróg, sieci wodociągowych, lotnisk, gmachów użyteczności publicznej, itd. Wszystkie one powiększyły nasz majątek narodowy. Naprawdę trudno uwierzyć, że ich wartość to tylko 20 proc. dotacji unijnych. Ktoś polityków PiS wprowadził w błąd.

Prawo i Sprawiedliwość kategorycznie opowiada się przeciwko przyjęciu przez Polskę euro. Jeśli u podstaw tego stanowiska leżą powyższe, błędne argumenty prezesa, partia powinna to stanowisko jeszcze raz przemyśleć.

Autor był ministrem finansów (1992) i spraw zagranicznych (1993-95), współzałożycielem Platformy Obywatelskiej (2001), dwukrotnym kandydatem w wyborach na prezydenta RP. Jest doktorem nauk ekonomicznych.