Byłoby dla nas bezpieczniej z punktu widzenia gospodarczego i politycznego, gdybyśmy przystąpili do strefy wspólnej waluty europejskiej – mówi Andrzej Olechowski, były minister finansów i spraw zagranicznych.

Wraz z atakiem Rosji na Ukrainę pojawił się argument, że Polska będzie bardziej bezpieczna z euro niż ze złotym. Ale przecież nikt z tego powodu, że mamy tę samą walutę, nie przyśle nam czołgów. Od tego mamy NATO. Co takiego stało się na świecie, że euro dawałoby nam większe bezpieczeństwo?

Czołgi prędzej przyjadą, kiedy będziemy w strefie euro. Decyzja o tym, żeby pomóc innemu krajowi w potrzebie, zapada, gdy czujemy z nim jakąś wspólnotę. Wówczas wysyłamy synów i córki, żeby ginęli w innym kraju, bo to jest przyjaciel, członek wspólnoty. Wówczas jesteśmy gotowi umierać za Tallin.

Dlaczego euro ma wzmocnić poczucie wspólnoty?

Europejczyków łączą dwa symbole: mają wspólny paszport (co prawda nasz jest trochę inny, naładowany symbolami narodowymi, ale jednak) i mają wspólną walutę – euro. Europejczyk to ten, który ma euro. My nie mamy euro. To już osłabia wspólnotę.

Jest jeszcze cały kompleks gospodarczy – stoimy przed perspektywą, że świat będzie się dzielił, choć wcześniej się łączył.

Jakie ta fragmentacja świata ma znaczenie?

Technologia już wypada ze zglobalizowanego rynku. Z wszystkich stron wprowadzane są najrozmaitsze restrykcje. Z kolei po tym, co się stało w Ukrainie, kiedy zamykamy kontakty z Rosją, surowce będą częściej niż do tej pory przedmiotem długoterminowych porozumień.

Po tym jak Zachód zdecydował się zmilitaryzować finanse i użyć ich jako elementu siły w ramach sankcji przeciw Rosji, musi nastąpić reakcja innych krajów. Chińczycy, którzy mają największe rezerwy walutowe na świecie (z czego gros w dolarach), nie mogą nie wyciągnąć lekcji z tego, że bank centralny Rosji, mając duże rezerwy, nie może ich użyć. W związku z tym zechcą wprowadzić jakiś swój system. Nie wiemy, czy pójdzie to w kierunku klasycznym (opartym na dolarze, euro, franku szwajcarskim i funcie), czy będzie to całkiem inny system, oparty na juanie czy rublu. A może pójdzie to ścieżką kryptowalut? Niewątpliwie jednak świat będzie nam się rozlatywał na bloki.

Większość życia spędziłem, liberalizując handel międzynarodowy. Teraz mamy kierunek odwrotny. Nie wiemy, jak daleko to pójdzie. Będziemy się zamykać w mniejszych światach. Ważne, jak w tym wszystkim odnajdzie się Unia Europejska. Polska to szósta gospodarka unijna, więc wejście do strefy euro ma wręcz znaczenie symboliczne. Cementuje, popycha Unię do przodu, wzmacnia ambicję Unii i jej realną siłę. Z drugiej strony, kiedy te rynki stają się ograniczone, jezioro mniejsze i płytsze, to mała waluta jest bardzo niebezpieczna. Niestabilność może być dużo większa niż na głębokim rynku, gdzie fale są nieduże. Byłoby dla nas bezpieczniej z punktu widzenia gospodarczego i politycznego, gdybyśmy przystąpili do strefy euro.

Ale wtedy stracimy kontrolę nad własnym pieniądzem. Będzie nim rządziła w Europejskim Banku Centralnym – jak dzisiaj – Francuzka albo w przyszłości być może jakiś Niemiec. Stopy procentowe będą niedostosowane do potrzeb polskiej gospodarki. Przepadnie możliwość wpływania na kurs walutowy.

Ale przecież to może też być Polak… I nie jakaś Francuzka, tylko była szefowa MFW, osoba o autorytecie na rynkach międzynarodowych. Podobnie autorytetem był poprzedni szef EBC Włoch Mario Draghi. Jego wypowiedź, że zrobi wszystko, aby ratować euro, uspokoiła światowy rynek. Nie stałoby się tak, gdyby to był „jakiś Włoch”.

Bank centralny i rząd mają instrumenty, które pozwalają wypełniać pewne funkcje zawarte w instrumencie kursu walutowego. Nie wszystkie, ale coś za coś. Z euro mielibyśmy kolosalną stabilność. Przedsiębiorcy mieliby wyrównane boisko – te same warunki finansowe co inni.

Z kolei konsumenci nie narażaliby się na to, że zawarli kontrakt we franku szwajcarskim i nagle dzieją się rzeczy nieprawdopodobne. Ludzie potrzebują stabilności. Im człowiek starszy, tym bardziej jej szuka.

Budżet też skorzysta na euro. Koszty obsługi długu byłyby niższe. Nie ma dzisiaj kraju, który by przy zaciąganiu długu płacił większą premię niż Polska.

Skąd się wzięło powszechne w Polsce przekonanie, że Słowacy i Litwini źle wyszli na euro? Kiedyś jeździliśmy do Słowaków na narty, bo było tanio. Teraz oni przyjeżdżają do nas na zakupy, bo tu jest dla nich tanio. Z Litwy też przyjeżdżają na zakupy całe autobusy.

Skoro złoty się zdewaluował, to u nas jest tanio. Prezes Jarosław Kaczyński mówił, że jak się wprowadzi euro, to Niemcy przyjadą do Polski i wykupią towary…

Już przyjeżdżają i wykupują.

Bo oni umieją liczyć. Skoro widzą, że jest taniej, to kupują.

Jest też argument, że Włosi, a zwłaszcza Grecy dobrze nie wyszli na wejściu do strefy euro. Gdyby zostali przy swoich walutach, to gospodarka włoska łatwiej odzyskiwałaby konkurencyjność, a Grecy nie przechodziliby dramatycznego okresu zaciskania pasa z wysokim bezrobociem.

Kiedy Grecy byli zachęcani, żeby wyjść ze strefy euro, to bronili się rękami i nogami. Większość Greków była cały czas za wspólną walutą.

Bo czuli, że doszłoby do dewastacji oszczędności?

Na przykład. Ocena alternatywnych scenariuszy – np. gdyby Grecy, zamiast przyjąć euro, dalej mieli drachmę – to trudne szacunki gospodarcze, zawsze wątpliwe. Trzeba by policzyć, jaki byłby ich dochód narodowy skumulowany przez ten czas.

I jeśli porównywać Polskę, to nie z Grecją, bo ta jest mniejszą gospodarką. Nie z Włochami, które są dużo większe, ale z Hiszpanią. Historycznie Hiszpanie wyszli na euro bardzo dobrze. Mieli bardzo trudny okres w wyniku kryzysu finansowego, ale nigdy nie kwestionowali sensu posiadania tej waluty. Najbliżej nam wielkością do tej gospodarki. Przed wojną byliśmy na tym samym poziomie.

Jest też argument, że strefa euro nie jest optymalnym obszarem walutowym.

Sam pan mówił, że gdyby porównać tempo wzrostu cen w województwach, to okaże się, że Polska też nie jest optymalnym obszarem walutowym (śmiech). Teoretycznie euro nie jest optymalnym obszarem walutowym, ale działa. Co jest ważniejsze? Teoria czy żywa obserwacja?

Nie spełniamy jednak kryteriów konwergencji. Co zrobić, by do euro było nam bliżej?

Nie powiem, co robić, bo od tego są specjaliści. Oczywiście, przyjęcie euro to proces długi, momentami trudny, ale trzeba go zacząć. Nie ma projektów, które się by udały, jeśli nie zostały zaczęte. Na samym początku zawalił to premier Leszek Miller. Zaraz po wstąpieniu do UE trzeba było ogłosić kalendarz przyjęcia euro. Mamy pretensję do naszych rządów, że nigdy to nie zostało ogłoszone. Zawsze będzie opór, zawsze będą nieprzekonani, zawsze potrzeba akcji informacyjnej. Nie można euro wprowadzać jak reformy emerytalnej, kiedy celem polityków było pokonanie opozycji, a nie przekonanie ludzi.

Trzeba to zrobić z poczucia obowiązku wobec przyszłości Polski. Obecna wojna powinna nas nauczyć, że ścieżka podkreślająca naszą odrębność od innych Europejczyków jest niebezpieczna. Rosjanie mają taką samą skłonność do podkreślania swojej inności. Europejczycy patrzyli na nich z zainteresowaniem, bo Rosjanie chętnie wydawali pieniądze za granicą. Kiedy jednak oni pokazali swoją agresywność, stali się obiektem dyskryminacji. Bo są inni.

Warto o tym pamiętać, gdy wciąż podkreślamy swoją inność na paszportach czy w edukacji, która powtarza: „jesteś Polakiem, też Europejczykiem, ale głównie Polakiem. Rób tak, żebyś utrzymywał swoją odrębność”. Opór przeciwko euro jest oparty w dużej mierze na tym, żeby nie dopuścić do europejskiego ujednolicenia. A przecież tyle pokoleń, zwłaszcza za zaborów, miało nadzieję, że Polska będzie jak Europa… Trzeba przekonać ludzi, że taki jest nasz długoterminowy interes.

Czy dzięki wejściu do strefy euro będziemy mieli większy wpływ na losy Europy?

Uczestniczymy już teraz w decyzjach całości Unii Europejskiej dotyczących strefy euro, ale to będzie kruszeć. Nie bierzemy udziału w gremiach decyzyjnych wewnątrz strefy wspólnej waluty, a właśnie tam coraz częściej będą zapadały coraz ważniejsze decyzje. A nas przy tym nie będzie… I oni się z tego nie będą cieszyć. Już żałują, że nas tam nie ma.

Bo Polska to duża gospodarka…

…ważny sojusznik i ważny kraj. Nie jest tak, że będziemy pukać do strefy euro, a oni będą się przed nami bronić. Teraz jest wyjątkowa sytuacja i jeśli będziemy chcieli się przyłączyć, to nas tam przyjmą. Rząd PiS-u tego nie zrobi, ale powinniśmy starać się wszystkimi siłami, żeby euro znalazło się na sztandarach opozycji. Wygra – bardzo dobrze, nie wygra – przynajmniej temat będzie istniał w obiegu społecznym, cały czas pulsował i wróci do świadomości Polaków.

Teraz jest dobry moment na wejście na drogę ku euro?

Wyjątkowy. Na podniesienie flagi, nie realizację projektu, bo to wymaga decyzji politycznej. Chociaż prezes NBP Adam Glapiński tak zmienił stanowisko wobec inflacji, że może zmienić i wobec euro, za co będziemy mu wdzięczni…

Rozmową przeprowadzona na konferencji „Euro: strefa bezpieczeństwa” Fundacji Wolności Gospodarczej i Fundacji Res Publica

Andrzej Olechowski

Jest doktorem ekonomii (SGPiS, 1979). W przeszłości był m.in. ministrem finansów (1992) i spraw zagranicznych (1993–1995), wiceministrem współpracy gospodarczej z zagranicą (1991–1992) i pierwszym zastępcą prezesa NBP (1989–1991). Obecnie jest m.in. członkiem rady dyrektorów Euronet Worldwide Inc. i rady Fundacji im. Stefana Batorego. 

Red. Krzysztof Adam Kowalczyk

„Rzeczpospolita”.