Zaznacz stronę

Kamila Wronowska: Co przesądziło, że zdecydował się pan kandydować?
Andrzej Olechowski*: Rozmowa z Włodzimierzem Cimoszewiczem, który jest drugą osobą w Polsce zdolną do stworzenia oferty niezależnej prezydentury.

Z czyjej inicjatywy doszło do rozmowy?
Ja poprosiłem o spotkanie.

Cimoszewicz namawiał pana do startu?
Nie. Ponownie kategorycznie powtórzył, że nie będzie kandydować.

Wahał się pan przez kilka miesięcy. Co pana powstrzymywało przed ogłoszeniem swojej kandydatury?
Nie tyle wahałem, co zastanawiałem się. Mnie się wydaje, że w Polsce panuje niezdrowe zacementowanie sceny politycznej i postępująca marginalizacja polityki, która została podporządkowana walce o władzę. Polityka przestaje się liczyć w życiu ludzi, wątki merytoryczne zostały wypchnięte z jej głównego nurtu. Wydaje mi się, że jest potrzebna zmiana tej sytuacji, przestawienie polityki na inne tory. Musiałem sprawdzić, czy ten pogląd podzielają też inni. Oraz zbadać, czy to ja jestem tym, który powinien podjąć się dokonania potrzebnej zmiany.

Pan jest kandydatem centrolewicowym?
Centrowym. Dlatego politycy prawicy twierdzą, że jestem lewicowy, a politycy lewicy, że jestem prawicowy.

No właśnie. Były prezydent Aleksander Kwaśniewski zaproponował, by w ostatecznej rozgrywce centrolewicowi kandydaci porozumieli się i poparli najmocniejszego kandydata. Być może pana. Ale pańscy rywale – Jerzy Szmajdziński i Tomasz Nałęcz – mają poważne zastrzeżenia do tej koncepcji. Dla nich jest pan politykiem prawicy.
Zawsze byłem człowiekiem centrum. Dzisiaj jest mi po drodze z socjaldemokratami, ponieważ oni mówią o człowieku i społeczeństwie. Natomiast prawica – o narodzie i państwie. Człowiekowi centrum też zależy, by w Polsce nie rządziła tylko prawica, dlatego jestem gotów poprzeć “trzeciego”. Ale nie może to być po prostu kandydat lewicowej partii, musi mieć szerszy plan dla Polski.

Jest pan za legalizacją związków homoseksualnych?
Nie moja sprawa w jakich związkach ludzie żyją – każdy obywatel ma prawo do decydowania o swoim życiu osobistym. Związki inne niż małżeństwa są pozbawione uprawnień zastrzeżonych dla członków najbliższej rodziny, na przykład możliwości dowiedzenia się w szpitalu o stan zdrowia bliskiej im osoby. Dlatego proponuję rozważenie ustanowienia instytucji “przybrania osoby bliskiej”, która dałaby niektóre z tych uprawnień związkom innym niż małżeństwa, w tym związkom homoseksualnym.

A za legalizacją aborcji?
Nie.

In vitro?
Nie ma mowy o zakazie. Jest problem sposobu traktowania zarodków. Oczekuję kompromisowej propozycji etyków i medyków, jak najpełniej uszanować każde życie.

Krzyże ze szkół powinny zniknąć?
Jestem katolikiem. Obecność krzyża nie tylko mi nie przeszkadza, ale mnie cieszy. Również w przestrzeni publicznej. Ale nie jeden ja tam przebywam. Dlatego każde zastrzeżenie do krzyża w przestrzeni publicznej należy rozważyć poważnie. Kiedy ma ono mocne uzasadnienie, krzyż należy zdjąć.

Pana głównymi rywalami będzie Donald Tusk i Lech Kaczyński. Która potyczka będzie trudniejsza?
Obie będą równie trudne. Bo obie kandydatury są z tej samej bajki, obu chodzi o pokonanie konkurencyjnego obozu. Do tego będą mobilizować wyborców. Mój zamysł jest inny. Ja nikogo nie chcę pokonać, ja chcę zmobilizować poparcie dla swojego modelu prezydentury.

Jakie plusy mają Tusk i Kaczyński?
Nie dostrzegam żadnych pozytywów dzisiejszej prezydentury, więc nie mogę nic mówić o plusach pana Kaczyńskiego. Co do Tuska, to podzielam kierunek, w którym prowadzi Polskę. Natomiast mam fundamentalne zastrzeżenia co do tempa oraz braku wizji przyszłości. Tusk jest skoncentrowany na tu i teraz.

Mimo to Tusk cieszy się cały czas poparciem. Ludzie go lubią, jak kiedyś Kwaśniewskiego. A pan potrafi zdobyć sympatię ludzi?
Nie jestem biegły w sztuce zdobywania sympatii. To zaliczam do swoich minusów.

Do jakich wartości będzie się pan odwoływać w kampanii?
Do tych, do których odwołuję się od lat. Ja niezmiennie wierzę w demokrację, w wolny rynek, w równość wszystkich ludzi.

Ma pan już gotowy program?
Jest on gotowy we wszystkich najistotniejszych częściach. Ale muszę jeszcze kilka spraw przedyskutować. Np. sprawy związane z obronnością.

W 2000 r. przegrał pan wyścig do Pałacu Prezydenckiego z Aleksandrem Kwaśniewskim. Czego nauczyła pana tamta kampania?
Szacunku i pokory wobec wyborców. Głosowało na mnie ponad 3 mln. ludzi. Niedługo po kampanii widziałem 3 mln. ludzi – na jednej z mszy Ojca Świętego na krakowskich Błoniach. Ten widok mnie sparaliżował – tyle ludzi świadomie zagłosowało na mnie. To spowodowało u mnie silne przekonanie, że kampania to nie tylko telewizja i radio, ale przede wszystkim osobiste spotkanie tylu ludzi, jak to tylko możliwe. Dlatego w tej kampanii znacznie więcej będę spotykał się z ludźmi.

Te spotkania, które ostatnio pan odbył zawsze były spokojne? Ludzie pana chwalili i namawiali na start?
Nie miałem ani jednego spotkania, które by się skończyło chóralnym odśpiewaniem “sto lat”. Bo nie były to zdyscyplinowane spotkania partyjne. Na moje przychodzili nie tylko moi entuzjastyczni miłośnicy.

A jest coś, co panu ludzie wytykają?
Jest jeden poważny zarzut, którego wcześniej nie doceniłem. Wielu ludzi w przeszłości zawiodłem. Oni liczyli, że zostanę szefem PO. A że stało się inaczej, poczuli się porzuceni.

Rzucają jajkami?
Na szczęście nie. Kiedyś dostałem tortem. We Wrocławiu w czasie kampanii PO.

W 2000 r. przegrał pan wybory prezydenckie. Dwa lata później wybory na prezydenta Warszawy. Nie pomyślał pan wówczas, że może ludzie po prostu nie chcą Olechowskiego?
Nie pomyślałem. Zwłaszcza po wyborach prezydenckich. Warszawa natomiast była dla mnie szokiem. Bo po wielu latach działalności publicznej ludzie nie widzieli różnicy między mną a Lechem Kaczyńskim. Kiedy w końcówce wyglądało na to, że nie wygram, przerzucili swoje głosy ze mnie na niego. A przecież jesteśmy całkowicie różni! Powiedziałem wtedy, że już nigdy nie będę kandydować w wyborach. Teraz złamałem tę obietnicę. Uznałem, że siedem lat w polityce to tak jak “nigdy”. To już inna Polska, inna polityka, inny Olechowski.