Joanna J. Zakrzewska, Piątek, 16 Lutego 2007.

Rozmowa z dr. ANDRZEJEM OLECHOWSKIM, jednym z założycieli PO, byłym ministrem spraw zagranicznych i ministrem finansów

Gdzie jest dzisiaj Andrzej Olechowski, jeden z trzech tenorów Platformy Obywatelskiej?

Jestem poza polityką i tu mi dobrze. Poza polityką rozumianą jako funkcje partyjne lub państwowe. Natomiast zawsze interesowały mnie sprawy publiczne, debata publiczna i od czasu do czasu zabieram głos.

I w jednym z ostatnich wywiadów powiedział Pan, że przestał rozumieć Platformę.

To jest, jak mi się wydaje, nie tylko moje odczucie. PO w trakcie licznych batalii wyborczych i taktycznych potyczek – które wymuszają pewną obłość, aby złowić jak najwięcej wyborców – zatarła swoją tożsamość. Ja nie potrafię w tej chwili przewidzieć z góry, jakie PO zajmie stanowisko wobec różnych problemów w Polsce. A skoro tak jest, to znaczy, że rozumienie tej partii mi się wymyka. Poza tym PO stała się klasyczną machiną polityczną, którą zarządza aparat. A przecież miała być partią “nowego typu”. Dziś, jeśli jej członkowie chcą robić kariery polityczne, to muszą głównie dbać o dobre stosunki z aparatem i doskonalić się w wewnętrznych rozgrywkach, a nie w pracy politycznej. To niedobra ewolucja i żałuję, że tak się stało.

Krytycy PO mówią, że jest pusta programowo, a jej liderzy posługują się hasłami.

Często używane przez liderów PO określenie, że chodzi im o dobre rządzenie czy dobre rozwiązania dla Polski nic nie mówi. Dla jednego dobre jest słone, dla innego – słodkie. Mnie się zawsze w takich sytuacjach przypomina taki rysunek Mleczki, gdzie do boju pędzi dwóch rycerzy i jeden do drugiego mówi: cholera, znowu zapomniałem zapytać, w jakiej dobrej sprawie walczymy.

Dlatego jest Pan za debatą programową, podobnie jak Jan Rokita, który dwa lata temu przyczynił się do Pana odsunięcia na dalszy plan, a który teraz sam jest – delikatnie mówiąc – w mało komfortowej sytuacji.

Od dawna apelowałem o dyskusję programową. Rzeczywiście, niegdyś zostałem brutalnie zaatakowany przez pana Rokitę, który postawił sobie wtedy za cel rozbicie konsensusu wokół polityki zagranicznej, co przynosi dziś, jak widzimy, opłakane skutki. Jednakże spór, którego uczestnikiem, a po części też ofiarą jest obecnie pan Rokita, wywołany został sprawami taktycznymi, wyborem nie tyle ideowym co personalnym, czyli taką zagrywką, a nie dylematem programowym.

Czy momentem przełomowym będzie marcowy kongres programowy? PO grozi pęknięcie?

Mam nadzieję, że nie. Cieszę się, że debata została w sposób formalny uruchomiona i że będzie miała konkluzję w postaci kongresu programowego. Bardzo kibicuję temu, żeby zakończyła się kompromisem akceptowanym przez różne środowiska, które ta partia gromadzi. Żeby te środowiska znów poczuły się na tyle komfortowo, aby powiedzieć: tak, tu zostajemy, tu chcemy być, to jest partia, w której się rozpoznajemy.

A jaka to ma być partia?

Myśmy ją zakładali jako partię środka, konserwatywno-liberalną. Od samego początku te dwa wątki były obecne. Ja byłem tym liberalnym, choć nie tak liberalnym, jak wówczas pan Tusk, a pan Płażyński był “wątkiem” konserwatywnym. Dlatego na twierdzenie, że Olechowskiemu nie jest po drodze z Rokitą, czytaj z konserwatystami, moja odpowiedź brzmi: było mi bardzo po drodze z umiarkowanymi konserwatystami. Jednak, kiedy ci politycy postanowili się zradykalizować do tego stopnia, że trudno ich nazwać konserwatystami, trudno też o koabitację.

Jakie szanse miałaby nowa partia: Rokity, Płażyńskiego, Marcinkiewicza?

Mam wrażenie, że część ludzi w Polsce jest bardzo zawiedziona, że nie doszło do koalicji PO z PiS-em i ta część poszukuje jakiegoś łącznika między tymi dwoma ugrupowaniami. Osobiście uważam PiS za partię radykalną, a projekt IV RP za szkodliwy dla Polski. Dlatego ja chciałbym PO odciągać od PiS, a nie zbliżać do niego.

Coraz głośniej mówi się też o innym projekcie: Andrzej Olechowski z Aleksandrem Kwaśniewskim tworzą nową partię.

To jest projekt wymyślony. Żeby była jasność: ani przez prezydenta Kwaśniewskiego, ani przeze mnie. To, co nas dziś łączy, to przekonanie, że IV RP jest szkodliwa dla Polski. To dużo, ale zbyt mało, aby stanowić podstawę nowej partii, musiałaby być ona bardzo eklektyczna. Ja postrzegam i szanuję pana Kwaśniewskiego jako socjaldemokratę. Jako taki może on być cennym sojusznikiem w konkretnych przedsięwzięciach, ale ja jestem liberalnym konserwatystą i do socjalistycznych idei jest mi bardzo daleko. Zresztą, nie po to kiedyś rywalizowałem z panem Kwaśniewskim w wyborach prezydenckich, żeby potem tworzyć z nim partię.

Nie milkną komentarze po ostatnim szczycie w Monachium. Co oznacza to zimnowojenne wystąpienie Władimira Putina?

Mamy dzisiaj na świecie taką modę, że każdy kraj akcentuje w polityce zagranicznej swoją godność. Każdy powiada: jestem większy niż moja pozycja w polityce międzynarodowej i domagam się, aby mnie bardziej słuchano. Tak mówią Chińczycy, Hindusi, Brazylijczycy, Polacy, Rosjanie, itd. Gdy każdy mówi: ja, ja, trudno o harmonijną współpracę. Dlatego, gdyby chcieć spełnić te wszystkie godnościowe programy, bez wojny pewnie by się nie obyło. To, co mnie najbardziej zaniepokoiło w wystąpieniu Putina, to podkreślenie znaczenia równowagi sił. Równowaga sił jest zasadą, którą bardzo chcemy wyrugować ze stosunków międzynarodowych. W Europie w dużej mierze nam się to udało. Unia Europejska jest przecież przede wszystkim pomysłem na to, jak zbudować stosunki międzynarodowe na zasadzie innej niż równowaga sił. Jest bardzo ważne, aby Rosja też w tym kierunku poszła. Niestety, trzeba dodać, że Europa mało robi, aby Rosję do tego przekonać.

Czy dobrze się stało, że w Monachium zabrakło polskiego prezydenta, premiera, szefa MON.

Odpowiedź jest oczywista – źle. Bo nic o nas bez nas. Ale dzisiaj Polską rządzą środowiska niechętne współpracy międzynarodowej, eurosceptyczne. One chyba celowo unikają takich spotkań, aby pokazać, że Polska jest inna, osobna, niezainteresowana współpracą. Bardzo to smutne i niepokojące.

Czy tarcza antyrakietowa w Polsce to, Pana zdaniem, dobre rozwiązanie?

Nie znam oczywiście szczegółów tego projektu i dobrze, bo powinny być one znane tylko wąskiej grupie. Moje ogólne zdanie jest takie: jeśli ochrona naszego bezpieczeństwa zależy dziś wyłącznie od Sojuszu Północnoatlantyckiego, to wszelkie urządzenia i przedsięwzięcia, które służą podniesieniu bezpieczeństwa tego sojuszu, są również dla nas korzystne. I stąd jestem a’priori dobrze usposobiony do tego projektu.