Zaznacz stronę

– Cieszę się, że Donald Tusk mówi o liberalnym duchu, bo to znaczy, że dojrzał – mówi Interii Andrzej Olechowski, jeden ze współzałożycieli Platformy Obywatelskiej. Jego zdaniem liderzy opozycji powinni przedstawić deklarację wspólnego rządzenia. – Inaczej być nie może, bo elektorat srogo ukarze ich wszystkich niezależnie od tego, co mówili o jednej liście – przestrzega. Były minister finansów i spraw zagranicznych uważa też, że plany opozycji uwiarygodniłyby nazwiska potencjalnych ministrów. – Nie mam na myśli konkretnych kandydatów, ale mogę powiedzieć jedno – nie widzę lepszego kandydata na ministra spraw zagranicznych niż Radosław Sikorski. Żałuję, że popełnił różne gafy i jest wokół niego taka otoczka, ale każdy inny wybór będzie wyborem drugiego gatunku – uważa Olechowski, w rozmowie z red. Łukaszem Szpyrką, dla Interii.

Łukasz Szpyrka, Interia: Donald Tusk zapowiedział powrót do „liberalnego ducha”. Czuje pan tego ducha w powietrzu?

Andrzej Olechowski: Jeszcze nie, bo Platforma nie jest u władzy. Cieszę się z takiej deklaracji, bo rozumiem, że chodzi o ducha wolnościowego. Kluczową różnicą między PiS a opozycją jest podejście do wolności obywateli. Tego nam bardzo w powietrzu brakuje. Myślę na przykład o mniejszościach seksualnych, narodowych, o kobietach – dzisiejsze standardy w Polsce odbiegają od europejskich. Ważna jest też wolność gospodarcza, bo przez lata rządów PiS niesłychanie powiększyło się imperium państwa w gospodarce. A to oznacza, że obywatele i przedsiębiorcy mają mniejsze możliwości działania. Tak rozumiem ducha, o którym mówił Tusk.

Tusk, były przewodniczący Kongresu Liberalno-Demokratycznego, 10 lat temu mówił o sobie w tygodniku Polityka: „Jestem trochę socjaldemokratą”. Wraca do korzeni?

– Jedno z drugim się nie kłóci. Historycznie liberałom było bardziej po drodze z konserwatystami, ale to było dawno temu. Z czasem, zwłaszcza teraz, kiedy konserwatyści przeszli na pozycje zachowawcze, towarzyszami liberalnej podróży są bardziej socjaldemokraci, którzy wysoko stawiają wolność jednostki. Cieszę się natomiast, że Tusk mówi o liberalnym duchu, bo to znaczy, że dojrzał.

Był niedojrzały?

– Tak mi się wydawało, bo kiedyś źle wypowiadał się o liberalizmie.


Co się zmieniło?

– Doświadczenie ostatnich lat. Kiedy rządy sprawują ludzie, którzy nie szanują wolności jednostki, dla których liczy się tylko kolektyw, naród, gdy jest miejsce tylko na jedną etykę, jedną wersję historii robi się duszno. Trzeba otworzyć okna, dopuścić więcej wolności.

Donald Tusk jeździ po kraju, odwiedza kolejne miasta, a w zasadzie wszędzie składa jakąś propozycję lub rzuca obietnicą, również o charakterze socjalnym. Nadąża pan za obietnicami Tuska?

– Nie prowadzę inwentarza. Ufam, że są to obietnice zakorzenione w programie, którego Platforma jeszcze nie ogłosiła w klasycznym sensie manifestu wyborczego. Nie mam powodów wątpić, że są to obietnice, które z czegoś wynikają i stanowią część jakiejś całości. Swoją drogą, patrzę z podziwem na to, co robi Tusk. Na jego energię i ewidentny talent do prowadzenia tak dużych spotkań. Obserwuję też dyscyplinę w tym, co robi. Nie sądzę więc, by były to pomysły nieprzemyślane, „od czapy”.

Tusk ma odpowiednich ludzi, z którymi może tworzyć nową Platformę?

– Zaplecze ma, bo porusza się bardzo swobodnie po bardzo szerokim wachlarzu spraw. Musi mieć briefingi i ludzi, którzy go dobrze przygotowują do takich spotkań. Widać jednak jego samotność w tej kampanii. Nie wiem, czy jest to strategiczny wybór, ale wolałbym widzieć drużynę. A w zasadzie Tuska z drużyną, a nie samego Tuska.

Zbigniew Hołdys napisał, że aktywność Tuska przypomina mu trasy koncertowe Perfectu w latach 80.

– Może, ja ich nie pamiętam. Ale to ciekawe, bo skojarzenie z koncertami przyszło mi do głowy, kiedy oglądałem trasę Jarosława Kaczyńskiego. Mówiłem nawet publicznie, że kojarzy mi się z trasą podstarzałego rockmana, który zdziwaczał.


To wywiad dla Agnieszki Szczepańskiej z „Wprost”.

– Tak, Kaczyński wyglądał mi na człowieka grającego dziwaczne kawałki. Tusk ma inną energię.

Energicznie też namawia do jednej listy, co wywołuje spory na opozycji. Myśli pan, że ta jedna lista ostatecznie powstanie?

– Nie mam pojęcia. To sprawa nabrzmiała emocjami i uprzedzeniami. Ja uważam, że ważniejsze od konfiguracji wyborczej – która przecież zdecyduje się w ostatniej chwili w oparciu o najświeższe sondaże – byłoby ogłoszenie przez liderów partii opozycyjnych, że wspólnie utworzą rząd, którego celem będzie realizacja kilku kluczowych dla Polski spraw.

Do podpisania takiego porozumienia namawia od miesięcy Włodzimierz Czarzasty.

– Nieczęsto zdarza mi się zgadzać z Włodzimierzem Czarzastym, ale w tym przypadku to dobre rozwiązanie.

„Już za kilka miesięcy zobaczycie to w sondażach, na dwa-trzy miesiące przed wyborami – że ci, którzy chcą tylko wejść, tylko być – oni znikną. I będziemy mieli jedną listę”. Tusk straszy kolegów z opozycji?

– Odczytuję to jako apel do wyborców przejętych sprawą jednej listy, by poparli PO. Taka retoryka może się utrzymać jeszcze przez kilka krótkich tygodni, bo potem Tusk i inni liderzy muszą przejść do jakichś uzgodnień. Inaczej być nie może, bo elektorat srogo ukarze ich wszystkich niezależnie od tego, co mówili o jednej liście.

Politycy opozycji mówią wprost, że im bardziej Tusk naciska na jedną listę, tym bardziej chcieliby pójść samodzielnie. Taki może być efekt?

– Zapewne mówią tak ci politycy, którzy wiedzą, że na listach swoich ugrupowań będą mieli miejsca biorące. Na wspólnej liście mogą tego nie mieć, więc na takie wypowiedzi patrzyłbym z ostrożnością. Kluczowe będzie uzgodnienie liderów. Z tego co rozumiem, do porozumienia było blisko, ale nieszczęśliwie się to rozleciało.


Ostatnio pojawił się sondaż obywatelski dotyczący wariantów startu opozycji w wyborach, który wywołał burzę. Przyglądał się pan sprawie?

– Sondaż wywołał wiele złośliwości i narzekań, bo taki obowiązywał nastrój. Zawsze można się przyczepić do szczegółów – złej baletnicy przeszkodzi rąbek u spódnicy. To był tylko teatr, ale przyniósł szkody. Musi się to wreszcie skończyć wystąpieniem, wydarzeniem, z wiarygodnym zapewnieniem, że opozycja po wyborach utworzy rząd. I nie tylko, że utworzą rząd, ale też powiedzą, po co.

Po co?

– Jedno z moich oczekiwań to wolność, której w Polsce brakuje. Druga sprawa to Unia Europejska. Nie jestem z tych, którzy dramatyzują, że lada moment wyprowadzą nas z UE, ale jasno widzę, że konsekwencją dzisiejszej polityki może być dłuższym terminie wyjście Polski z UE. Dla mnie to absurd i katastrofa. Trzecia sprawa to gospodarka, która jest obszarem mojej kompetencji i działalności – jest bardzo źle zarządzana. Kierują nią partyjni nominaci, a partyjna nomenklatura w gospodarce zawsze prowadzi do niekompetencji i złodziejstwa. Jak bardzo człowiek nie byłby życzliwy i spokojny, to słuchając wystąpień prezesa NBP Adama Glapińskiego ręce mu opadają. To się musi zmienić.

Mówi pan, że gospodarka to obszar pana działalności, ale był pan ministrem finansów i ministrem spraw zagranicznych. Czy opozycja chcąc przejąć władzę powinna przed wyborami przedstawić kandydatów na kluczowe resorty w kraju? 

– To moje marzenie. Marzyłoby mi się wspólne oświadczenie liderów, w którym ogłaszają, że stworzą wspólny rząd, powiedzą po co i podadzą nazwiska kilku potencjalnych ministrów. Kluczowe obszary to gospodarka, sprawy zagraniczne i sprawiedliwość. Nazwiska uwiarygodniłyby bardzo plany ewentualnego nowego rządu. Myślę jednak, że będzie to bardzo trudne.

Mówiło się przez pewien czas, że do resortu spraw zagranicznych może wrócić Radosław Sikorski, a resortem finansów mogłaby pokierować Izabela Leszczyna. Oboje z bagażem przeróżnych działań i wypowiedzi, które w trakcie kampanii mogą być obciążające. To ryzyko.

– Można „spalić” takiego kandydata, jeśli jest to zrobione niezgrabnie. Koalicja będzie szersza, więc poszukiwań nie można zawężać wyłącznie do PO. Nie mam na myśli konkretnych kandydatów, ale mogę powiedzieć jedno – nie widzę lepszego kandydata na ministra spraw zagranicznych niż Radosław Sikorski. Żałuję, że popełnił różne gafy i jest wokół niego taka otoczka, ale każdy inny wybór będzie wyborem drugiego gatunku.

Ostatnio dużo emocji wywołał reportaż TVN24 poświęcony papieżowi Janowi Pawłowi II. Sprawa dotyczy przypadków wykorzystywania seksualnego w Kościele w czasach, gdy Karol Wojtyła był metropolitą krakowskim. Pytanie brzmiało: jak duża była wiedza i rola Wojtyły w przypadku przestępstw pedofilii?

– Bardzo cenię dziennikarzy śledczych, ale traktuję ich bardziej jako sygnalistów, a nie jako kompetentnych badaczy. Potrzebne są opinie bezstronnych zawodowych historyków, którzy zbadają wszystkie dokumenty z tych czasów. Jestem niezadowolony i rozżalony, że Kościół nie otwiera szerzej swoich archiwów, i że dotąd nie została powołana niezależna komisja do zbadania tych i innych podobnych sygnałów. A tak jesteśmy skazani na sprzeczne rewelacje, takie jak na przykład te w materiale TVN i te w artykule dziennikarzy „Rzeczpospolitej”. Jestem bardzo spokojny, że prawda o Janie Pawle II jest inna niż ta, która wydawała się wynikać z tego reportażu.

Temat wróci w wyborach?

– Obawiam się, że PiS zrobi rzecz paskudną – będzie chciał nadać tym wyborom charakter wojny religijnej. Mam nadzieję, że politycy opozycji nie dadzą się wciągnąć w taką grę. W przeciwnym wypadku nasza demokracja znajdzie się w wielkim niebezpieczeństwie.


rozmawiał: Łukasz Szpyrka