– Jak patrzę na nowy układ sił w Sejmie, nie ma we mnie niepokoju. Najważniejszą radą jest to, aby przyszła koalicja z żelazną konsekwencją stosowała demokratyczne metody władzy. PiS pokazał, jak można gwałcić i rabować państwowe instytucje. Nie wolno ulec tej pokusie, ale tak je zaspawać, by nie padły łupem ewentualnych przyszłych drapieżników – mówi w rozmowie z „Wprost” jeden z założycieli PO, Andrzej Olechowski. Były minister finansów i były minister spraw zagranicznych mówi też, co go najbardziej zaskoczyło po ogłoszeniu wyniku wyborów parlamentarnych oraz kto najbardziej zasłużył na fotel premiera.

Agnieszka Szczepańska, „Wprost”: W ostatnim czasie nie chciał pan recenzować ani PiS, ani dawnych kolegów z PO. Dlaczego?

Andrzej Olechowski: Kampania była tak brutalna, że nie chciałem dolewać oliwy do ognia.

Trzy lata temu ostrzegał pan na łamach „Wprost”, że jeśli PiS przegra wdepniemy w nieprzygotowaną PO. W co wdepnęliśmy po wyborach?

Wyszliśmy wreszcie z bagna na twardy grunt.

Co się stało, że zmienił pan zdanie?

Padło tak wiele konkretów ze strony KO, Trzeciej Drogi i Lewicy, że jestem spokojny o tę koalicję. Mają ogromny potencjał ekspercki, a kierunek nie jest mglisty.

A jednak już pojawiają się zarzuty, że Tusk nie wywiązuje się z obietnic. Obrywa się też PSL.

I szybko ten festiwal pretensji się nie skończy, taka jest natura demokracji. PiS w błyskawiczny sposób, pod osłoną nocy, przepychał w Sejmie kulawe ustawy, więc teraz mają pretensje, że Tusk w dzień po wyborach nie spełnił obietnicy i nie zapewnił Polsce środków z KPO. Mamy złe przyzwyczajenia. Nie szybkość, ale jakość się liczy. Nie tylko w polityce.

Tarcia w przyszłej koalicji są jednak nieuniknione. Osią sporu będą sprawy światopoglądowe, jak choćby kwestia aborcji.

Spór o aborcję nie jest żadnym zaskoczeniem, ale kobiety mają silne argumenty i nie można tego bagatelizować, zamiatać problemu pod dywan.

Wiele spraw dzieli Hołownię, Czarzastego i Tuska.

Jak patrzę na nowy układ w Sejmie, nie ma we mnie niepokoju. Od umiarkowanej prawicy do umiarkowanej lewicy.

Na szczęście – z wyjątkiem radykalnej partii Razem – jest mało ekstremów w koalicji. Radykałowie znajdują się po drugiej stronie.

Kto powinien zostać premierem – Tusk czy Kosiniak-Kamysz? Bo to też nie dla wszystkich oczywiste.

Jest to jednoznaczne. Inne głosy to tylko szum informacyjny. Arytmetyka jest prosta – KO jest największa, więc wskazuje premiera. Wybór Kosiniaka-Kamysza czy Hołowni na szefa rządu byłby kompletnie niezrozumiały.

Wybór premiera – co widzieliśmy w ostatnich latach – nie jest taki oczywisty.

To był chory układ, że premierami z PiS-u były osoby podległe prezesowi partii, Jarosławowi Kaczyńskiemu. Nie chcemy powtórki z rozrywki, dlatego szefem będzie Tusk.

Kaczyński łatwo władzy mu nie odda.

Wszelkie jego wolty są skazane na niepowodzenie. Mogą przeciągnąć na swoją stronę jednostki, ale nie tuziny nowych posłów. To po prostu niemożliwe.

Co jest dla pana największym zaskoczeniem w wyborach?

Byłem zszokowany, że liczba uprawnionych do głosowania była mniejsza o 800 tysięcy niż w poprzednich wyborach. Zamiast być nas więcej, jest coraz mniej. Średnia długość życia jest znów tak odległa od średniej na Zachodzie, jak w latach 90.

To wina PiS?

A czyja? Nie możemy przecież powiedzieć, że to wynik naturalny.

Co ma pan konkretnie na myśli?

Czy w pandemii musiało umrzeć tyle ludzi? System ochrony zdrowia kuleje, więc długość życia nie rośnie. PiS koncentrował się na poprawie sytuacji materialnej emerytów, ale nie chodzi o rzucenie „trzynastki” czy „czternastki”. Trzeba mieć pomysł, jak wydłużyć życie seniorom. Tego zabrakło, choć powinno być to priorytetem rządzących.

Ale dzięki PiS mieliśmy rekordową frekwencję w wyborach.

O wysokiej frekwencji zadecydowali młodzi ludzie i kobiety, które czują się niedocenione, uważane za niezdolne do podejmowania racjonalnych i etycznych decyzji. Kampania zachęcająca je do głosowania, zrobiła na nich wrażenie. Drugim czynnikiem była niesłychanie namolna kampania PiS, świadomość, że dłużej tej propagandy i wciskania kitu ludziom, którzy podróżują po świecie, nie da się znieść. Do tego doszła podskórna obawa, że PiS w przyszłości wyprowadzi nas z UE i skłóci nas z całą Europą.

Jaką ma pan przestrogę dla Tuska i opozycji, która w przyszłości prawdopodobnie przejmie władzę?

Najważniejszą radą jest to, aby nowa koalicja z żelazną konsekwencją stosowała demokratyczne metody władzy. PiS pokazał, jak można gwałcić i rabować państwowe instytucje. Nie tylko nie wolno ulec tej pokusie, ale trzeba te instytucje tak zabezpieczyć, zaspawać, aby nie padły łupem ewentualnych przyszłych drapieżników.

Nie ma pan obaw, że Donald Tusk wejdzie w buty Jarosława Kaczyńskiego i narzuci reszcie koalicjantów swoją narrację?

Kaczyński i Tusk są kompletnie inni. Tusk uczestniczył w wielu demonstracjach, marszach. Był uśmiechnięty, gotowy śpiewać z innymi. Czy to jest w jakimś stopniu porównywalne z niezadowolonym z życia i zamkniętym w swojej partyjnej bajce, oderwanym od rzeczywistości Jarosławem Kaczyńskim?

Ale Tusk ma spory elektorat negatywny. Również we własnych szeregach.

Zgadza się. Gdy wrócił do krajowej polityki, była obawa, że przyjechał z Brukseli niczym książę na białym koniu, z przekonaniem, że wszystko mu się należy, ale przecież włożył nieprawdopodobną pracę i energię w tę kampanię. Teraz można śmiało powiedzieć: zasłużył na fotel premiera.

dr Andrzej Olechowski w rozmowie z red. Agnieszką Szczepańską dla WPROST.