WPROST: Udało się panu życie?

Andrzej Olechowski: W szkole siedziałem w jednej ławce z Wojtkiem Mannem. Dorosłe życie zaczynaliśmy razem. Zawsze mnie bierze wielka złość, że dziś mamy podobną pozycję społeczną, z tą różnicą, że on pozostał przy muzyce, a ja w międzyczasie naharowałem się na nieprzyjemnych obszarach.

Czyli?

Musiałem się nauczyć matematyki, której nie cierpiałem, ekonometrii, zrobić doktorat, a jestem w tym samym miejscu, w którym jest Wojtek. Trzeba było być cały czas didżejem (śmiech).

Ma pan jeszcze duszę radiowca?

Jedna wróżka mi przepowiedziała, że pod koniec życia będę hipisem.

Dostrzega pan jakieś symptomy, że ta przepowiednia się sprawdzi?

Wręcz przeciwnie. Obawiam się, że nie będzie mnie stać na dobry ogonek. Nie będę miał wystarczająco dużo włosów. Kiedyś miałem najdłuższe w Warszawie.

A co z innymi atrybutami hipisa?

Stary hipis to nie hipis. Poza tym w młodości byłem rockandrollowcem. Czułem się w tej skórze dobrze.

Jako menedżer zespołu Trzy Korony?

Tak, to było życie bez odpowiedzialności. Kiedy się ożeniłem, to musiałem je niestety rzucić (śmiech).

I kim pan został?

Jeśli mam określić siebie jednym słowem, odpowiadam: ekonomista. Ten zawód wybrałem przypadkowo. Jeszcze w szkole zostałem wprowadzony w błąd twierdzeniem, że w ekonomii jest mało matematyki.

Kto pana wpuścił w te maliny?

Do szkoły przyszedł ojciec jednego z uczniów i dał radę tym, którzy byli słabi z matematyki. Co mam zrobić? Do sądu go pozwać?

I tak zaczęła się męczarnia z matematyką?

Tak. Na studiach do egzaminu z matematyki podchodziłem sześć razy. I muszę się pochwalić, że doktorat napisałem z ekonometrii.

Lubi się pan umartwiać?

Nie. Kieruję te słowa do osób, które twierdzą, że jestem niepracowity. W końcu odkryłem w sobie ukrytą zdolność do tego przedmiotu.

Jakie zawody pan jeszcze wykonywał?

Pracowałem w Hucie Warszawa.

Przy piecu?

Nie, jako pomocnik. Przeładowywałem węgiel na stacji kolejowej. Przerzucanie węgla było dla młodego inteligenta wyczerpującą pracą. Do tego stopnia, że następnego dnia matka musiała mnie karmić łyżką.

Aż się boję spytać, co było po kolejnym dniu pracy.

Pracowałem razem z kolegą. Po trzech czy czterech przeładowanych wagonach przyszedł do nas kierownik składu. Powiedział, że nie jest to robota dla nas, ale miał inną propozycję. Przygotowywał się wtedy do zaocznej matury i poprosił nas o pomoc.

Skoro jest program „ropa za żywność”, to może być i „węgiel za korepetycje”.

W zamian za pomoc odpuścił nam przeładowywanie węgla. Pisałem mu wypracowania z polskiego, a kolega rozwiązywał zadania matematyczne. Z tych wypracowań miałem pożytek, bo pisałem je przez kalkę. Kopie rozchodziły się już gratis wśród moich znajomych, którzy mieli młodsze rodzeństwo. Byłem dzięki temu bardzo popularną osobą. Bo to były dobre wypracowania. Nie przewiduję, żeby moje pięć lat w Pałacu Prezydenckim było czasem nudy

Był pan ghostwriterem.

Tak, mogę to dopisać do katalogu moich profesji. Pracowałem też na budowach w Szwajcarii, gdzie wznosiłem i skracałem rusztowania, zbierałem zielony groszek na farmie, zapowiadałem koncerty. W Polsce prowadziłem pierwsze audycje radiowe na żywo. Pracowałem naukowo, pracowałem w banku, byłem urzędnikiem, politykiem, dziennikarzem, napisałem książkę.

Całkiem długa lista.

Kiedyś nawet skróciłem sobie płaszcz. Trudno sobie wyobrazić, że mogłem znaleźć za długi płaszcz (śmiech). Co jeszcze umiem robić? Mam dwóch synów.

A co z posadzeniem drzewa i budową domu?

Zasadziłem ponad pięćset drzew, bo ktoś w moim lesie wyciął dziesięć. Dom zbudowałem. I wyremontowałem. A to najczęstsza przyczyna zawałów (śmiech).

Czy zdarzało się, że z powodu pana pracy rodzina schodziła na drugi plan?

Synowie nie dali mi nigdy do zrozumienia, że brakuje im czasu spędzonego ze mną. Ale muszę przyznać, że tego czasu nigdy nie było dużo. Nie miałem nigdy pracy, która ograniczała się do ośmiu godzin dziennie. Jestem z domu, gdzie pieniądze były problemem, choć oboje rodzice pracowali. To był dla mnie priorytet, żeby ich nie brakowało w mojej rodzinie.

Biorąc pod uwagę pańskie doświadczenia, jak pan ocenia sytuację młodych ludzi na rynku pracy w Polsce?

Wraz z Rumunami i Bułgarami jesteśmy jednym z trzech najbiedniejszych społeczeństw Unii. Należymy do kawałka bogatego świata, ale cały czas jesteśmy ludźmi niezamożnymi. Bezpieczeństwo nie jest w tym świecie gwarantowane. Każdy musi mieć pewne zasoby materialne, by być zabezpieczony na wypadek choroby albo innych nieprzewidzianych sytuacji. Dlatego młodzi ludzie opóźniają założenie rodziny. Polki decydują się na dzieci niepokojąco późno. Jeśli ta tendencja się utrzyma, w roku 2050 będziemy dziewiątym najstarszym narodem na świecie.

Jest na to recepta?

Odsetek pracujących kobiet i mężczyzn powinien być podobny i powinni oni podobnie zarabiać. W Polsce jest najwyższe bezrobocie wśród kobiet. Nie musimy wymyślać nowych rozwiązań. Wystarczy zastosować te, które się już sprawdziły w innych krajach. Pod względem dostępu do przedszkoli – a to przecież elementarz – jesteśmy na ostatnim miejscu w Unii. A dostęp do przedszkoli był 30 lat temu wśród 21 postulatów „Solidarności”.

Ma pan w zwyczaju nawoływać, że trzeba zmieniać klimat wokół przedsiębiorców. Co może robić w tym względzie prezydent?

Namawiać Polaków do przedsiębiorczości. Chwalić przedsiębiorców. Stawiać ich Polakom za wzór. Prezydent Kaczyński zrobił sobie zdjęcie z Dodą. Z przedsiębiorcami – nie. W ten sposób zmniejsza nasze szanse na awans materialny.

To znaczy?

Politycy powinni być dla nas drogowskazami. Niestety, gdyby ludzie wsłuchiwali się dziś w to, co mówią politycy, i uważnie ich obserwowali, wyciągaliby absurdalne wnioski. Patrząc na to, kto jest najczęściej zapraszany do pałacu, można by odnieść wrażenie, że obecny prezydent najbardziej promuje sportowców. Przykład Dody pokazuje, że promowani są także artyści. Natomiast ludzie odpowiedzialni za naszą sytuację materialną – nie.

Chciałby pan promować przedsiębiorców, robić sobie z nimi zdjęcia. A jak potem panu wytkną: „ten trzeci z lewej obok pana to aferzysta”?

Wolę mieć zdjęcia z przedsiębiorcami, nawet gdyby miało się okazać, że kilku z nich to aferzyści, niż mieć jałowe zdjęcia z gwiazdami czy z innymi politykami. Tym bardziej, że w wypadku polityków i tak okazuje się często, że to aferzyści albo nieudacznicy.

A Adama Małysza wpuściłby pan do pałacu? Podpowiadam, że odpowiedź „nie” będzie oznaczała polityczne samobójstwo.

Oczywiście, że bym zaprosił (śmiech). Sportowców też lubię.

Przedsiębiorcy są jednak coraz częściej postrzegani jako złowrodzy lobbyści sterujący politykami.

Jeśli politycy dają sobą sterować, to ich sprawa. Ocenią to sądy i wyborcy. Inna rzecz jest z przedsiębiorcami. Czy z tego powodu, że śliwki bywają robaczywe, mamy przestać je jeść? Zła ocena przedsiębiorców, których zachowanie było naganne, nie powinna rzutować na wizerunek pozostałych. Bez nich nie będzie miejsc pracy ani wzrostu PKB.

Wielu przedsiębiorców, obserwując Ryszarda Sobiesiaka przed hazardową komisją śledczą, identyfikowało się z nim. Byli oburzeni, że mimo braku dowodów na łamanie prawa politycy i dziennikarze zaocznie go skazali. Zgadza się pan, że Sobiesiak został skrzywdzony?

Boleję, że wyroki publiczne są ferowane dziś łatwo i w sposób uwłaczający godności człowieka. Politycy nie są dla mnie autorytetami moralnymi. Nie taka jest ich rola. Polityk powinien o każdym obywatelu wyrażać się z szacunkiem, dopóki sąd tego człowieka nie skaże. Lechowi Kaczyńskiemu zdarzyła się skandaliczna wypowiedź, mniej więcej tej treści: „wprawdzie nie ma dowodów, które by się obroniły w sądzie, ale i tak wszyscy wiedzą, że to złodziej”. Trzymam w domu wierny cytat tej wypowiedzi. Przechowuję go, by pamiętać, czego nie wolno mi robić.

Jak pan ocenia pracowitość polityków?

Im mniej pracowity jest polityk, tym lepiej. Niestety mamy teraz do czynienia z pracoholikami. Chcą się wszystkim zająć i wszystko uregulować.

Skąd opinia o panu, że nie lubi się pan przepracowywać?

Ta opinia wzięła się z czystej złośliwości i chęci przylepienia mi łatki. Takiej opinii nie wyraził nigdy nikt, kto mnie zna. W podobny sposób część wyborców była święcie przekonana, że jestem niższy od Aleksandra Kwaśniewskiego. A ja mam dwa metry wzrostu.

Politycy lewicy przyznają, że Aleksander Kwaśniewski lubił wyskakiwać z Pałacu Prezydenckiego na miasto, Lech Kaczyński lubi długie wieczorne dysputy. Prezydentura to nuda?

Jest takie słynne zdjęcie prezydenta Lyndona Johnsona czytającego list. Dostał go z Wietnamu od swojego zięcia, który walczył tam na wojnie. To zdjęcie pokazuje człowieka kompletnie zdruzgotanego. To nie jest nudna praca. Jest bardzo odpowiedzialna. Ma realny wpływ na życie konkretnych ludzi.

Nie nuda, tylko dźwiganie ciężaru odpowiedzialności?

Nie mogło być nudno prezydentowi Kwaśniewskiemu po tym, jak podjął decyzję o wysłaniu wojsk do Iraku. Na pewno jego życie nie polegało na „wyskakiwaniu na miasto”.

A jak by to wyglądało u pana, gdyby trafił pan do dużego pałacu?

Nie przewiduję, żeby moje pięć lat w Pałacu Prezydenckim było czasem nudy. Modlę się, by nie było wypełnione tragediami, lecz decyzjami, które sprawią, że Polacy będą zamożniejsi i wreszcie staną się drużyną.