Zaznacz stronę

Atmosfera w przedsiębiorstwach państwowych przypomina dziś ciszę przed tsunami. Media pełne są spekulacji na temat zmian kadrowych. W salonach
brylują “agenci wpływu”, którzy już “wiedzą” i “mogą załatwić”. Nowy rząd powinien ogłosić jasne kryteria wyboru menedżerów. I dopiero wtedy przystąpić do zmian kadrowych

W swoim expose premier Kazimierz Marcinkiewicz zapowiedział wsparcie dla rozwoju “polskiej marki i polskiego kapitalizmu”. To bardzo dobra wiadomość. Rząd w tej sprawie może zrobić bardzo wiele.

Przedsiębiorstwo jest tyle warte, ile warci są ludzie, którzy je tworzą. Ludzie wartościowi – nie tylko dobrze wykształceni, ale też gotowi zrobić dla dobra firmy więcej, niż się od nich wymaga – chcą pracować w przedsiębiorstwie postrzeganym jako wartościowe: uczciwym, sprawiedliwym, przejrzystym. Takim, któremu można ufać.

Takiej firmy oczekują też inwestorzy, kontrahenci, społeczność lokalna, władza publiczna. Brak zaufania sprawia, że inwestorzy traktują przedsiębiorstwo w sposób spekulacyjny i oportunistyczny. Utrudnia to dostęp do kapitału, obniża tempo wzrostu. Kontrahenci – kupcy i dostawcy – niechętnie wchodzą w długoterminowe relacje z taką firmą. Lokalny samorząd nie okazuje jej – tak przecież potrzebnej – życzliwości. Władza państwowa nęka ją swoją podejrzliwością. Przedsiębiorstwo, którego kultura korporacyjna nie jest ceniona przez pracowników, partnerów i władze publiczne, nie budzi ich zaufania, nie przekształci się w dużą korporację. Nie wniesie wkładu w rozwój “polskiej marki i polskiego kapitalizmu”.

Znaczenie kultury korporacyjnej, jej zasady i treść są dziś przedmiotem najżywszej bodaj dyskusji w gospodarce światowej. Bezpośrednim tego powodem były niedawne wielkie skandale – przypadki bezgranicznej zachłanności menedżerów, cynicznych i nieuczciwych wobec inwestorów i władzy publicznej. Środowiska gospodarcze zdają sobie sprawę, że ich reputacja i sukces materialny zależą od przekonania opinii publicznej, że teraz będzie już inaczej. Dlatego dokonują głębokiej sanacji – częściowo pod presją nowych, surowych regulacji państwowych, ale też z własnej inicjatywy, chcąc wykazać, że znów można im zaufać. Nie znam poważnej firmy amerykańskiej lub europejskiej, w której kwestia kultury korporacyjnej nie byłaby jednym z najważniejszych priorytetów jej władz. W każdej z nich poszukuje się modelu eksponującego sens pracy, uczciwość, odpowiedzialność osobistą i zbiorową, lojalne stosunki z partnerami, zaufanie.

Na tym tle rozwój polskiej kultury korporacyjnej jest bardziej niż wątły. Jedynym istotnym wydarzeniem w tym procesie było wprowadzenie przez warszawską giełdę kodeksu dobrych praktyk (dzięki ofiarnym wysiłkom nieodżałowanego Krzysztofa Lisa [twórca Komisji Papierów Wartościowych, doradca m.in. Leszka Balcerowicza, zm. 2005 – red.]). Od tej pory aktywność zarządów spółek giełdowych sprowadza się do formalnego wprowadzania zapisów kodeksu. Wprowadzania ich litery, ale już nie ducha. Firmy, w których podejmowane byłyby szersze inicjatywy autorskie, należą do rzadkości. W USA w latach 90. kodeksy etyczne miało ok. 90 proc. korporacji. W Europie odsetek ten był niższy, ale też bardzo wysoki. Dziś przepisy wymagają od wszystkich firm amerykańskich, aby wprowadziły kodeksy etyczne przynajmniej dla wyższej kadry zarządzającej finansami. Nie wiem, ile polskich firm wprowadziło z własnej inicjatywy – z przemyślanej potrzeby – deklaracje celów i zasad oraz kodeksy etyczne. Ja takich nie znam.

Nędza etatyzmu

Dlaczego ten proces jest tak mizerny? Czyżby brakowało u nas skandali gospodarczych? Czyżby zaufanie do przedsiębiorstw było tak duże, że nic już nie trzeba robić? Czy może stosunki wewnątrz firm są wzorowe? Dlaczego debata o roli wartości i moralności w życiu publicznym nie odnosi się do gospodarki?

Sądzę, że głównym powodem tej mizerii jest postawa największego polskiego aktora gospodarczego – państwa. Liderami procesu formowania kultury korporacyjnej mogą być tylko wielkie przedsiębiorstwa. To one – wszędzie na świecie – nadają ton, wyznaczają drogę, stanowią wzór do naśladowania. U nas jednak wielkie przedsiębiorstwa są przeważnie w całości lub części zależne od państwa. A państwo nie było dotąd zainteresowane rozwojem kultury korporacyjnej. Gorzej – kultura ta była niezgodna z naturą realizowanego w Polsce modelu państwa-właściciela przedsiębiorstw.

Po pierwsze, państwo nie jest zainteresowane maksymalizacją dochodu z zainwestowanego kapitału, ale osiąganiem jakichś innych, często zmieniających się celów. Państwo woli, aby przedsiębiorstwo nie tyle dużo zarabiało, ile np. wydawało – na pracę, na zadania publiczne, na wybrane zakupy. Albo spełniało jakieś zadania publiczne. Gdy nie jest jasny cel działalności, jak określić podstawy aksjologiczne i zasady działania? Wieloznaczna postawa właściciela uniemożliwia jasną definicję celu przedsiębiorstwa i kryteriów oceny jego zarządu i pracowników. Komplikuje stosunki wewnętrzne – jeśli konsoliduje społeczność przedsiębiorstwa, to nie wokół wyników i sukcesu, ale wokół jak najlepszych warunków pracy; stawia wóz przed koniem.

Po drugie, kultura korporacyjna nie rozwinie się, gdy państwowy inwestor zazdrośnie strzeże całkowitej swobody w kształtowaniu losu zależnego od siebie przedsiębiorstwa. A taka była postawa naszego państwa. Wymownym (i chyba ekstremalnym) tego przykładem była jednomyślność członków komisji sejmowej stwierdzających nieważność prywatyzacji PZU. Czyż może być lepszy przykład lekceważenia umów, ignorowania cudzych interesów, stawiania się ponad prawem? Kultura eksponująca odpowiedzialność, przejrzystość i zaufanie w żaden sposób nie koresponduje z taką postawą. Nie bez powodu eksperci analizujący firmy zależne od państwa podkreślają związane z nimi wysokie ryzyko polityczne i wyceniają je znacznie niżej niż porównywalne firmy prywatne.

Po trzecie, kultura korporacyjna nie zagości w firmie, w której politykę kadrową kształtują politycy. Kulturę przedsiębiorstwa stworzyć mogą tylko jego przywódcy, członkowie władz firmy. To oni i tylko oni mogą określić wartości organizujące aktywność przedsiębiorstwa, zakomunikować je pracownikom i stać się ich strażnikami. Trudno, aby uczynili to np. zewnętrzni konsultanci. Jednakże przywódcy polskich przedsiębiorstw zależnych od państwa funkcjonują w specyficznych warunkach. Stanowiska we władzach tych firm (zarządach i radach nadzorczych) uznane zostały przez naszą klasę polityczną za łupy wyborcze. Ta praktyka – zawłaszczanie przez polityków stanowisk finansowanych ze środków publicznych – jest skandalem i nieuczciwością wobec obywateli, burzy poczucie sprawiedliwości. Co najważniejsze, pozbawia też przedsiębiorstwa z udziałem państwa ludzi wartościowych. A jeśli już tacy się znajdą, pozbawia ich stabilności i perspektywy czasowej niezbędnej do realizacji celów strategicznych. Takich jak stworzenie kultury przedsiębiorstwa.

Skończmy z nową nomenklaturą

Premier ma zatem do zrobienia dużo więcej, niż prawdopodobnie sądził, stawiając sobie za cel rozwój “polskiej marki i polskiego kapitalizmu”. Ma też dużo do stracenia. Kultura korporacyjna to nie luksus czy fanaberia – to dziś pilna konieczność. Do niedawna ocena polskich firm – mało w świecie znanych i aktywnych – wynikała z oceny kraju. To Polska świadczyła o swoich przedsiębiorstwach, wizerunek kraju określał ich wizerunki. Gdy każda inwestycja w Polsce łączona była z ryzykiem politycznym, ryzyko związane z konkretną firmą miało stosunkowo niewielkie znaczenie. Dziś jednak, gdy ryzyko polityczne i makroekonomiczne zmalało, gdy Polska stała się krajem znajomym, “takim jak inne”, inwestorzy koncentrują się na jakości przedsiębiorstw. Teraz więc polskie firmy świadczyć będą o Polsce, ich wizerunek określać będzie wizerunek kraju. Jakość “polskiej marki i polskiego kapitalizmu” określi jakość Polski w oczach świata.

Co więcej, istotnie zaważy też na naszym awansie materialnym. Zmienia się bowiem profil inwestorów działających w Polsce. Amatorów wysokiego ryzyka, gotowych zaakceptować poważne groźby i ułomności, ale też oferujących tylko niewielkie środki na stosunkowo krótki czas i oczekujących bardzo wysokich zysków zastępują inwestorzy strategiczni, stabilni, poszukujący okazji do długoterminowych lokat, ale bardzo wrażliwi na ryzyko. Ci wszelako nie akceptują firm o wątpliwej reputacji.

Jakie praktyczne rady mógłbym dać premierowi Marcinkiewiczowi w tym trudnym zadaniu? Najważniejsze wydają mi się dwie. Po pierwsze, aby nie starał się wymyślać prochu, ale oparł się na doświadczeniu i wnioskach innych. Problem firm państwowych jest stary jak świat. Prawie każdemu państwu przyszło zmierzyć się z korupcją, nepotyzmem, brakiem przejrzystości i niską efektywnością firm państwowych. Wnioski z tych zmagań znalazły znakomitą syntezę w opracowanych niedawno przez OECD [międzynarodowa Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju – red.] “Wytycznych w sprawie kultury korporacyjnej przedsiębiorstw państwowych” (”OECD Guidelines on the Corporate Governance of State-Owned Enterprises”). Dokument ten powinien stać się obowiązkową lekturą promotorów rozwoju “polskiej marki i polskiego kapitalizmu” i podstawowym źródłem ich inspiracji.

Po drugie, aby zerwał ze skandaliczną praktyką nomenklatury politycznej w gospodarce. Atmosfera w przedsiębiorstwach zależnych od państwa przypomina dziś ciszę przed tsunami. Wyłapywany jest każdy sygnał lub jego brak. Media pełne są spekulacji na temat zmian kadrowych. W salonach brylują “agenci wpływu”, którzy już “wiedzą” albo “mogą załatwić”. Dokonywane są już pierwsze zmiany kadrowe. Nowy rząd powinien szybko i stanowczo odciąć się od tej atmosfery i od dotychczasowej praktyki. Przedstawić przejrzyste zasady wyboru władz przedsiębiorstw zależnych od państwa. Ogłosić jasne procedury i kryteria oceny menedżerów. I dopiero wówczas przystąpić do potrzebnych zmian.

Jeśli tego nie zrobi, będziemy świadkami kolejnej hucpy, kolejnego gwałtu na obywatelach, stracimy kolejną szansę. Kolejny raz ambicje odnowy moralnej państwa trzeba będzie odłożyć na lepszą przyszłość.

Oby tak się nie stało. Panie premierze – powodzenia!

ANDRZEJ OLECHOWSKI *

* Andrzej Olechowski – członek władz przedsiębiorstw polskich i zagranicznych, m.in. wiceprzewodniczący rady nadzorczej PKN Orlen. Minister finansów w rządzie Jana Olszewskiego (1992), minister spraw zagranicznych w rządzie Waldemara Pawlaka (1993-95)