Pod adresem Donalda Tuska pojawiają się zarzuty, że nie jest zbyt aktywny w sprawie konfliktu na granicy polsko-białoruskiej. Czy rzeczywiście? Andrzej Olechowski jest innego zdania. – Jest wystarczająco obecny, szczególnie że w takiej sytuacji łatwo powiedzieć za dużo i dać się ponieść emocjom – podkreśla w rozmowie z red. Agnieszką Niesłuchpwską, współtwórca PO i były minister spraw zagranicznych.

Kanclerz Niemiec Angela Merkel rozmawiała niemal godzinę przez telefon z Aleksandrem Łukaszenką o kryzysie migracyjnym przy granicy polsko-białoruskiej. Z kolei Emmanuel Macron poruszał ten temat z Putinem. To przyniesie jakiś rezultat?

Miejmy nadzieję. Na pewno rozwiązaniem nie jest trzymanie na granicy 15 tys. żołnierzy szarpiących się co noc z migrantami.  

Andrzej Duda kontaktował się w tej sprawie z prezydentem Niemiec. Poinformował go, że Polska nie uzna żadnych ustaleń w sprawie sytuacji na granicy, które zostaną podjęte ponad naszymi głowami.

Nie uzna niekorzystnych, to jasne, ale korzystne chętnie przyjmie.

Ale w dużej mierze to jednak nasz problem.

Oczywiście, ale on może być rozwiązany tylko w negocjacjach międzynarodowych, a my nie mamy zdolności do prowadzenia takich rozmów. Taka jest przykra prawda. Ponieważ jednak chodzi o granicę unijną, inne kraje czują się zobowiązane do rozwiązanie tego kryzysu. I chwała Bogu.

Długo trzeba było czekać, aż UE nałoży na Białoruś sankcje.

Nie mam wrażenia. Z reguły decyzje w sprawie sankcji zajmują więcej czasu.

Były prezydent Bronisław Komorowski skwitował w rozmowie z gazeta.pl, że jeśli przed rozmowami Macrona i Merkel nie było konsultacji z władzami Polski, może to świadczyć o upadku pozycji naszego kraju.

Konsultacje przed i po rozmowach na pewno były. Co nie zmianie faktu, że międzynarodowa pozycja Polski jest dziś bardzo słaba, najsłabsza w historii III RP. Powinniśmy być zadowoleni, że nasi sojusznicy chcą być pomocni. Cel jest jeden: by Białorusini przestali prowokować. A przekonywać ich do tego może każdy, nawet odległy geograficznie Portugalczyk.

Nawet Andrzej Duda?

Tu akurat jest problem. Żaden z naszych przywódców nie mógłby dziś odbyć konstruktywnej rozmowy z rządzącymi w Rosji i Białorusi. Nasze stosunki z tymi krajami nigdy nie były tak złe. Dlatego, jeśli chodzi o prezydenta, to historia odnotuje tylko fakt, że nie zwołał on posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego.

Mocne.

Szczerze mówiąc nie rozumiem postawy prezydenta Dudy. To jego ostatnia kadencja, więc powinien czuć się niezależny i starać zrobić coś, czym zapisze się dobrze w historii Polski. Dziwi mnie jego bierność, wręcz nieobecność – przecież już nie musi dbać o popularność ani ulegać żadnym naciskom politycznym.

Polscy strażnicy graniczni i żołnierze odpierający napór migrantów koczujących po białoruskiej stronie są dziś na pierwszej linii frontu, w wyjątkowo trudnym położeniu. Jedni ich chwalą, drudzy nie szczędzą gorzkich słów i mieszają z błotem. Pan jest po której stronie?

Wojsko to wojsko, ewentualne pretensje należy kierować do dowódcy. Ludzie są różni, czytam o brutalach, ale też o takich, którzy dzielą się swoimi kanapkami z uchodźcami. Nie są bezdusznymi automatami.

Jak pan ich ocenia?

Jestem ostatni do wydawania moralnych i kategorycznych opinii na temat ich pracy, bo sam nie wiem, jak bym się zachował w konkretnych sytuacjach. Przyłączam się do tych, którzy dziękują im za solidną służbę, ponieważ widzę więcej osób zasługujących na pochwałę niż na naganę.

Jak zakończy się ten kryzys, jak go pan nazwał, geopolityczny?

Nazywam go tak, bo to nie jest żaden kryzys uchodźczy – tam jest raptem kilka tysięcy migrantów – ale „sprytne” białoruskie przedsięwzięcie podjęte za cichym przyzwoleniem Rosji. Na granicę zwieziono celowo grupę ludzi, by naciskać na Unię Europejską. Zastrzec jednak muszę, że może to też być fragment większego planu, którego celem jest „odzyskanie” Ukrainy przez Rosję. Mam nadzieję, że tak nie jest.

Jako Polska zyskamy czy stracimy na tym konflikcie?

Możemy zyskać i stracić. Zyskać – jako ci, którzy bronią granicy unijnej, skutecznie dbają o jej bezpieczeństwo. Stracić – jako kraj, który dopuszcza się nadmiernych, nieproporcjonalnych działań wobec migrantów.

Co ma pan na myśli?

Z powodu fatalnej decyzji rządu, aby nie wpuszczać dziennikarzy na naszą stronę granicy, świat widzi tylko to, co dostaje od innych. Zdjęcia od strony białoruskiej pokazują garstki migrantów i groźny mur uzbrojonych żołnierzy, zdjęcia z polskiej strony pokazywałyby atakujących migrantów.

Niebawem dziennikarze mają dostać pozwolenie na relacjonowanie sytuacji, a rząd zamierza uruchomić polowe centrum prasowe, działające według ściśle określonych zasad. Jak powiedział „Wprost” polityk, który uczestniczył w doprecyzowaniu reguł, „dziennikarze nie będą mogli biegać samopas po lesie”.

To przerażające, jak bardzo autokratyczne są instynkty naszych władców. Jak bardzo podobne do tych, które pamiętamy z komunistycznych czasów. Najchętniej wprowadziliby cenzurę. Polacy chcą wiedzieć, co tam naprawdę się dzieje i mają do tego prawo. Obowiązkiem dziennikarzy jest więc „biegać samopas po lesie” i dostarczać tej wiedzy.  

Z drugiej strony rządzący wracają do obrazków sprzed kilku miesięcy, gdy politycy opozycji i aktywiści utrudniali pracę strażnikom.

To są naturalne emocje, odruchy serca. Utrudniają pracę służb porządkowych, ale takie jest życie. Rozumiałbym argumentację władzy, gdyby chciała tonować nastroje. Tymczasem to przecież ona buduje klimat grozy i napięcia! Nadyma „patriotyczne wzmożenie” bijąc nawet z tej okazji specjalną monetę! Nie chodzi więc o tonowanie nastrojów, ale o prymitywne ograniczenie obywatelom dostępu do informacji.

Z kolei Donaldowi Tuskowi zarzuca się, że nie jest zbyt aktywny w sprawie konfliktu na pograniczu.

Jest wystarczająco obecny, szczególnie, że w takich sytuacjach łatwo powiedzieć za dużo i dać się ponieść emocjom. Nie chciałbym codziennie otwierać lodówki i widzieć, jak wyskakuje z niej Donald Tusk.

A jak powinien się zachowywać lider opozycji w czasie eskalacji kryzysu na granicy? Ograniczać się do wpisów na Twitterze?

Nie może wypowiadać się imieniu całej opozycji, bo ta jest mocno zróżnicowana. Może jedynie przedstawiać opinii publicznej stanowisko własnej partii na ten temat. I to robi. Wyżej nie podskoczy, bo nawet jeśli udzieli rządzącym cennej rady, ci zrobią inaczej. Na złość.

Ucieszył pana jego powrót do polityki.

Imponujący powrót. Sposób oraz styl, w jakim to zrobił, był mocny, trafny. Potwierdził, że jest politykiem mocno wyrastającym ponad polską przeciętność. Ożywił usychającą Platformę.

W partii nie wszyscy z entuzjazmem zareagowali na zmianę kierownictwa, a wręcz musieli usunąć się w cień.

Nie można mieć wszystkiego naraz. Niewątpliwie powrót dawnego lidera przygniótł tych młodszych, którzy zaczęli siać ferment w PO. Szkoda, że to odmłodzenie – fizyczne i ideowe – w tej partii nie postępuje.

Stał się pan teraz entuzjastą Platformy?

Niewątpliwie Tusk jest bardzo przekonujący.

A pozostali? Zarzucał pan PO ślamazarność i niezborność, a także brak programu.

W tej kwestii zacząłem być optymistą. Natomiast jeśli chodzi o perspektywę zjednoczenia z pozostałymi partiami opozycyjnymi, mam same znaki zapytania. Tak jak się obawiałem, powrót Tuska utrudnił rozmowy zjednoczeniowe.

Nie żal panu Szymona Hołowni, którego pan tak ostatnio chwalił?

Należy odnotować, że wytrzymał to ciśnienie, lawinę PO. Niektórzy sądzili, że się załamie. Ale wciąż ma spory odsetek sympatyków. Spekulacje była takie, że wyborcy Hołowni to ludzie rozczarowani stanem Platformy. Dziś PO wróciła do dawnej formy, a jednak wiele osób pozostało przy panu Hołowni. Najwyraźniej ten produkt polityczny jest Polakom potrzebny.

Platforma po liftingu jest dla pana zachęcająca? Zagłosowałby pan na nią albo firmował swoim nazwiskiem jej kampanię?

Kibicuję całej demokratycznej opozycji. Bez jakiegoś porozumienia wyborczego nie przywrócimy w Polsce pełni demokracji, rządów prawa i uczciwości. I takie porozumienie będę wspierał i za nim głosował.

Po prounijnej manifestacji na Placu Zamkowych, na której występowali wspólnie Donald Tusk i Robert Biedroń, szef PO miał być wściekły. Bo Biedroń skradł mu show.

Byłem na tym placu, ale nie wiem, czy Tusk był wściekły. Wiem, że ja byłem, bo niewiele słyszałem. Nie dlatego, że mówców zagłuszali faszyści, ale dlatego, że organizatorzy nie zadbali o porządne nagłośnienie.

Rozmowę dla WPROST przeprowadziła

red. Agnieszka Niesłuchowska-Szczepańska

(19.11.2021 r)