Zakładam, że Donald Tusk pozostanie premierem kolejnego rządu. To ważne założenie, gdyż w innym przypadku możliwości naszej dyplomacji będą mniejsze i, w konsekwencji oczekiwania wobec niej musiałyby być skromniejsze. Wybór na drugą kadencję zwiększy osobisty autorytet Donalda Tuska w UE. Polityka jest dziś tak niestabilna, wyborcy tak kapryśni, zachowania koalicjantów tak nieprzewidywalna, że dwie kadencje to w Europie duże osiągnięcie. Z drugiej strony, jest to też wielkie zobowiązanie. Rządzić cztery lata i wygrać wybory, to sukces. Rządzić osiem lat i nie pozostawić po sobie czegoś na wymiar historii, to porażka. „Ciepła woda w kranie” nie wystarczy. Premier Tusk musi zrobić w tej kadencji coś rzeczywiście ważnego.
Jest jeden – i tylko jeden – obszar polityki europejskiej, w którym Polacy mogą zrobić coś bardzo ważnego, a ich rola jest kluczowa: stosunki z Rosją. Dokładniej – bez naszego aktywnego udziału nie ruszy proces zbliżenia Rosji do Unii Europejskiej.
Dziś znajduje się on w martwym punkcie. Mimo euforii sprzed dwudziestu lat, gdy zadeklarowaliśmy budowę „ogólnoeuropejskiego ładu pokoju i bezpieczeństwa od Vancouver do Władywostoku” (Karta Paryska z 1990 r.) dziś z zawodem stwierdzamy, że zimną wojnę zastąpił zimny pokój, stosunki UE z Rosją i Europą Wschodnią choć regularne i grzeczne nie zbliżają nas do paryskiego celu.
To zła sytuacja dla wszystkich Europejczyków, a dla Polaków w szczególności. Bez „drugiego płuca”, Rosji i Europy Wschodniej, projekt europejski pozostanie nieukończony. Kontynent pozostanie politycznie podzielony i gospodarczo upośledzony. Leżąca na granicy Polska nie będzie pewna swego bezpieczeństwa. Jak ten stan zmienić?
Naszym celem nie może być członkostwo Rosji w UE. Obie strony o tym wiedzą. Powinno nim być uprzywilejowane partnerstwo, strategiczne stowarzyszenie, status podobny do tego, który uzyskały Szwajcaria i Norwegia. Państwa te wywierają wpływ na procesy polityczne i korzystają z decyzji podejmowanych przez UE, a Unia ma w nich solidnych partnerów.
Jak ten cel osiągnąć? Zbliżenie będzie tylko wówczas możliwe, gdy rosyjskie społeczeństwo oraz jego elita dojdą do wniosku, że chcą stać się partnerem w nowej Europie ze wspólnymi wartościami, chcą sprzymierzyć się z Unią i na trwałe zakotwiczyć w ogólnoeuropejskim ładzie pokoju i bezpieczeństwa. Gdy uznają, tak jak kiedyś zrobiliśmy to my, że przyjęcie europejskiego modelu oraz integracja z UE przyśpieszają transformację i modernizację byłego państwa komunistycznego, a obie strony zbliżają do siebie. Nie zrobią jednak tego, jeśli my, członkowie Unii, nie powiemy im, że chcielibyśmy tego zbliżenia, że wierzymy w zjednoczenie Europy, że stanowi ono dla nas ważny cel. Bez takiej wyraźnej woli z naszej strony nieuchronnie w Rosji górę brać będą politycy stawiający na odmienność, podziały, rywalizację i konflikty.
Kto nas ma do tego celu poprowadzić? Polacy i Niemcy. Oba kraje inaczej postrzegają Rosję. Jeśli tylko uzgodnią wspólne działania, będą w stanie przekonać innych partnerów europejskich. To dzisiaj szansa i obowiązek dla polityków obu krajów. Ogólnoeuropejski ład pokoju i bezpieczeństwa od Vancouver do Władywostoku byłby nie tylko niespotykanym wcześniej osiągnięciem lecz także kamieniem węgielnym, na którym można będzie zbudować bezpieczeństwo światowe.
Życzliwy partner w regionie
Mój drugi postulat dotyczy naszego regionu. Sąsiedzi to najważniejsi strategiczni partnerzy każdego kraju. Można ich nie lubić, można im nie ufać, ale trzeba ich szanować. Politycy, którzy tego nie rozumieją, którzy, tak jak Jarosław Kaczyński, uważają, że można o nich bezkarnie powiedzieć każde głupstwo, powinni być trzymani z dala od polityki zagranicznej. Osiągnięcia gospodarcze Polski robią dobre wrażenie w Europie. Druga kadencja rządu PO, będąca wyrazem politycznej stabilności, ugruntuje ten dobry wizerunek. Dobre samopoczucie łatwo przekształca się w arogancję. Są niestety sygnały, że możemy wpaść w tę pułapkę zwłaszcza w stosunkach z mniejszymi sąsiadami. Nie jesteśmy ich ulubieńcem. Nie cieszymy się wśród nich opinią życzliwego partnera. Najgorsze są stosunki z Litwą. Nawet wypowiedziane w słusznej sprawie sugestie, że Polska poradzi sobie bez Litwy, a Litwa bez Polski nie, albo, że nasze stosunki z Litwą nie będą lepsze niż traktowanie Polaków na Litwie nigdy nie powinny paść. Są niemądre, pochodzą z przedwojennych książek, niosą potencjał groźnych konsekwencji.
Pierwszy szef dyplomacji III RP Krzysztof Skubiszewski dobrosąsiedzkie stosunki uczynił swoim priorytetem. Ja również przykładałem do nich wielką wagę. Powinniśmy wrócić do tych doświadczeń. Warto zauważyć błyskotliwe sukcesy tureckiej dyplomacji, która stara się być w swoim regionie wszędzie tam gdzie może być pożyteczna. Taka polityka zaskarbia krajowi wdzięczność i popularność, opinię przyjaznego i pomocnego partnera. Pozwala realizować swoje ambicje i interesy nie budząc niepokoju sąsiadów.
Pozostałe oczekiwania pod adresem naszej polityki zagranicznej to już elementarz: pełne wykorzystanie możliwości jakie daje nam Unia, utrzymywanie otwartej drogi do strefy euro, dbanie o wigor i spoistość wspólnoty atlantyckiej, umacnianie NATO. Miałbym tu jednak postulat, który w równym stopniu dotyczy polityki zagranicznej i krajowej. W kampanii wyborczej PO zapowiedziała przeznaczenie zwiększonej części środków europejskich na ochronę zdrowia i inne projekty socjalne. Zapowiedź ta może oznaczać dalszą koncentrację rządu na rozwoju szeroko rozumianej infrastruktury, niewątpliwie bardzo zaniedbanej i wymagającej modernizacji. Ten zamiar nie może jednak oznaczać dalszego zaniedbywania projektów rozwojowych służących nie tylko „tu i teraz”, ale też i w dalszej perspektywie. Najważniejszym z tych projektów jest rozwój szkolnictwa wyższego. To on zadecyduje o sukcesie lub porażce Polaków w globalnej gospodarce.
Brać przykład z Ameryki
Wymowną ilustracją tej tezy jest następujący rachunek. W 2006 roku przy produkcji i sprzedaży iPoda zatrudnionych było ponad 51 tys. osób, w tym tylko ok. 14 tys. Amerykanów. Zarobili oni w sumie nieco ponad miliard dolarów. Połowę tej kwoty wzięło do domu 6 tys. amerykańskich inżynierów i innych specjalistów! Dzisiejsi absolwenci polskich uczelni wyższych nie byliby w stanie ani iPoda wymyślić, ani przy nim porządnie zarobić. Aby ten stan zmienić potrzebny jest potężny zastrzyk pieniędzy i zagranicznych wykładowców. Bez niego najlepsze polskie uniwersytety spadać będą na coraz bardziej upokarzające miejsca w światowych rankingach, a ich absolwenci wykonywać coraz bardziej podrzędne prace.
Chaos w budowie dróg, skandaliczny stan kolei i mizerne tempo informatyzacji kraju sprawiają, że premier Tusk nie może już liczyć na przydomek drugiego Kazimierza Wielkiego. Ma jednak wszelkie szanse by zasłużyć sobie na wdzięczność historii w innych dziedzinach. Na szczęście mieliśmy też innych udanych monarchów.
Andrzej Olechowski były minister spraw zagranicznych w latach 1993-95, kandydat w wyborach prezydenckich w 2000 i 2010 roku.