Rozmowa z ANDRZEJEM OLECHOWSKIM, kandydatem na prezydenta RP
Nowości: Po przegranych 8 lat temu wyborach na prezydenta Warszawy powiedział Pan, że już nigdy nie wystartuje w żadnych wyborach. Dlaczego zmienił Pan zdanie?
AO: Ponieważ Polska potrzebuje niezależnego prezydenta, a ja jestem przygotowany do tej funkcji. Mogę wyrwać naszą politykę z niebezpiecznej koleiny. Politycy, partie, a nawet urzędnicy ostro ze sobą walczą, odmawiają współpracy i przekonują nas, że tylko wówczas będą mogli coś dla nas zrobić, jeśli damy im pełnię władzy. Tymczasem Rzeczpospolita oparta jest na kompromisie i współpracy. Tak zdecydowaliśmy przy Okrągłym Stole, tak zapisaliśmy w Konstytucji.
Iskrzy zwłaszcza w relacjach pomiędzy prezydentem a premierem…
Konstytucja nakazuje współpracę wszystkim urzędom publicznym, a cóż dopiero najwyższym! W obecnej kadencji urząd prezydenta został dramatycznie upartyjniony. W następnej, jeśli znowu wygra nominat PO lub PiS, sytuacja się powtórzy. Tylko niezależny prezydent może wyrwać nas z tej koleiny. Niezależny, to znaczy suwerennie (a nie „partyjnie”) rozumiejący wartości konstytucyjne, z dystansem do bieżącej polityki, promujący współpracę, a nie konflikt. Urząd prezydenta został umieszczony ponad partiami i bieżącą walką polityczną. Powinien dbać o współpracę i sprawne, niezakłócone działanie mechanizmów państwa.
Wyobraża Pan siebie w tym wrzącym tyglu emocji, gdyby został prezydentem?
Im wyższa temperatura sporu, tym bardziej chciałbym, aby na czele państwa stał ktoś, kto promuje kompromis i współpracę, strzeże miru społecznego. Prezydent, który nie jest stroną konfliktu, który stara się obniżać emocjonalny poziom debaty politycznej, a nie podgrzewa go, jak robi to obecny prezydent. Sądzę, że Polacy z ulgą i zadowoleniem przyjęliby taką zmianę.
Może po tych wszystkich kłótniach Polacy są coraz bardziej zniechęceni do polityki?
Niestety, tak. Ostra i często brutalna walka polityczna powoduje, że odwracają się od polityki, dystansują się od niej. W czasie mojego objazdu po kraju właśnie to zrobiło na mnie bardzo mocne wrażenie. Taki stan ducha jest fatalny dla demokracji.
Jednego dnia uśmiecha się Pan do sympatyków PO, innego do ludzi o lewicowych poglądach…
Uśmiecham się do wszystkich Polaków, do wyborców wszystkich partii. Nie ma co się dziwić – chcę zostać ich prezydentem. Prezydentem Polski, a nie jakiejś opcji. Nie będę kandydatem jakiejś partii.
A to, że jest pan przewodniczącym rady programowej Stronnictwa Demokratycznego nie może być odczytywane, że jest pan kandydatem tej partii?
Różnica między kandydatem popieranym przez partię a kandydatem partyjnym jest taka, jak między ministrem a ministrantem. Jeden rządzi, drugi służy.
Czy po rezygnacji Donalda Tuska ocenia Pan wyżej swoje szanse?
Tak, ponieważ dla niektórych ludzi głosowanie na pana Tuska było czymś w rodzaju patriotycznego obowiązku. Ten obowiązek został z nich zdjęty.
Jak Panu się podoba pomysł PO na wyłonienie swojego kandydata na prezydenta w drodze prawyborów?
Człowiekowi, który kawał życia spędził w tej partii, podoba się, że wraca ona do mechanizmu prawyborów. Mam nadzieję, że zastosuje go też tam, gdzie jest najbardziej potrzebny, czyli przy wyłanianiu kandydatów na posłów. To nie są oczywiście takie prawybory jak w Ameryce. Tylko nazwa jest ta sama. Tam kandydaci zgłaszają się sami i często wygrywają osoby inne niż wskazane przez władze partii. Na przykład Barack Obama. W prawyborach Platformy uczestniczą tylko kandydaci wysunięci przez zarząd partii. Ja jednak przede wszystkim żałuję, że PO zdecydowała się wystawić partyjnego kandydata na prezydenta. W tej sprawie napisałem list otwarty do wyborców Platformy, zwracając uwagę, że jest to kolejna próba zwasalizowania urzędu prezydenta, powtórzenia niechlubnego zwyczaju, że głowa państwa „melduje wykonanie zadania” przywódcy swojej partii.
Jeździ Pan dużo po Polsce. Ludzie chcą prezydenta Olechowskiego?
To się okaże, ale ludzie słuchają tego, co mam do powiedzenia. Jestem im za to bardzo wdzięczny. Obecne słupki sondażowe nie są jeszcze wskaźnikami poparcia, lecz raczej zainteresowania kandydatami. Wynika z nich, że mam do kogo mówić. Jeśli chodzi o bezpośrednie spotkania, to w odróżnieniu od tych sprzed 10 lat, Polacy mniej narzekają na swoje warunki życiowe, bardziej natomiast na słabość polityki.
Chciałby Pan być prezydentem bez prawa weta?
Nie. Wysuwane obecnie propozycje zmian w konstytucji nie mają szans być uchwalone. Można sobie co najwyżej podyskutować o nich przy herbatce. Martwi mnie jednak, że łączy je chęć zastąpienia kompromisu zasadą „zwycięzca bierze wszystko” (i „dożyna watahy”). Osłabienie prezydenta względem rządu, jak chce PO lub rządu względem prezydenta, jak chce PiS, zaburzy równowagę, otworzy drogę do sobiepaństwa, lekceważenia mniejszości. Będzie niebezpieczne dla obywateli – im więcej władzy, tym większe pole do nadużyć.
Jest Pan za wprowadzeniem parytetów na listach wyborczych?
Tak, podpisałem się pod tą inicjatywą. Potrzebne jest symboliczne pchnięcie do przodu sprawy równego statusu kobiet i mężczyzn. Choć praktyczne znaczenie tej ustawy będzie stosunkowo niewielkie, da jednak ona kobietom większe niż dotychczas szanse zaistnieć w wyborach.
Czy w publicznych instytucjach powinny wisieć krzyże?
Tam, gdzie krzyże z poważnych powodów komuś przeszkadzają, nie powinny wisieć.
Spodziewa się Pan wielu „haków” w kampanii prezydenckiej?
Wierzę w samospełniające się prognozy, więc nie chcę potwierdzić. Posługiwanie się „hakami”, prowadzenie nieczystej gry jest plugawym obyczajem obecnej polskiej polityki. Ja na pewno nie będę stosował takich metod.
Andrzej Olechowski, kandydat na prezydenta RP
Doktor nauk ekonomicznych (62 lata) – był ministrem finansów (1992) i ministrem spraw zagranicznych (1993-95). Doradca ds. gospodarczych prezydenta Lecha Wałęsy. W 2000 r. startował w wyborach prezydenckich, a w 1992 r. na prezydenta Warszawy. Współzałożyciel Platformy Obywatelskiej, z której wystąpił w 2009 r. W grudniu ubiegłego roku ogłosił udział w wyborach prezydenckich jako kandydat niezależny.
Uczestniczy w wielu inicjatywach obywatelskich, m. in. Centrum Promocji Kobiet, Instytutu Studiów Wschodnich, Stowarzyszenia Euro-Atlantyckiego i Fundacji Stefana Batorego. Zasiada w radach nadzorczych kilku prywatnych firm.