Czy warto umierać za Niceę?

Staje przed nami konieczność podjęcia decyzji w sprawie konstytucji europejskiej. Po raz pierwszy weźmiemy udział na równych z innymi prawach w podejmowaniu decyzji o istotnym znaczeniu dla całego kontynentu. Ten debiut zaważy na charakterze naszego uczestnictwa w Unii przez wiele lat. Musi więc być dobrze przemyślany.

Jeśli pominąć zupełnie niestosowną w tak ważnej sprawie bierność, mamy do wyboru dwie postawy. Konstruktywnego zaangażowania lub zachowawczej obstrukcji. “Rzeczpospolita”, piórem Jędrzeja Bieleckiego (29 sierpnia) zachęca do tej drugiej. Sugestia ta wydaje mi się błędna. Uważam, że zgodna z naszym interesem narodowym będzie tylko postawa konstruktywna. I w sprawie konstytucji, i potem Polska musi należeć do “lokomotyw” integracji, zabiegać o jej sukces, przełamywać trudności, chronić przed porażkami. Inne podejście przyniesie nam szkodę.

Unia Europejska jest dla nas ważna

Przystępujemy do Unii, aby wykonać zadania, których sami zrealizować nie możemy. Chcemy utrwalić nasze bezpieczeństwo. Jedynym sposobem (sojusze i koalicje są z natury czasowe) jest rozwijanie współzależności z najbliższymi i dalszymi sąsiadami. Na tym polega natura unijnego projektu. Chcemy stworzyć bezpieczną perspektywę dla naszej gospodarki. Globalny rynek jest jak ocean, gdy chce się go bezpiecznie przepłynąć, trzeba mieć duży statek, Polska gospodarka jest małą łódką, Unia zaś – jedynym statkiem w okolicy. Chcemy pozyskać środki dla naszych planów rozwoju – mogą to być tylko inwestycje prywatne i publiczne, które będą większe i tańsze, gdy znajdziemy się w Unii. Im bardziej Unia będzie udana i scementowana, tym większa będzie pewność pokoju w Europie. Im większe odnosić będzie sukcesy gospodarcze, tym więcej napłynie do nas kapitału i zamówień, tym więcej będzie miejsc pracy, tym szybciej będzie rósł nasz dobrobyt.

Od 1990 roku Unia funkcjonuje źle. Procedury decyzyjne są zbyt skomplikowane, podział kompetencji pomiędzy Unią a jej członkami niejasny, obszary zaangażowania zbyt liczne i rozmyte, deficyt demokracji zagrażający stabilności i rozwojowi wspólnoty. Po wielu nieudanych próbach (m.in. w postaci traktatu nicejskiego) ewidentna potrzeba reformy znalazła wyraz w projekcie wyposażenia Unii w konstytucję, która miałaby uporządkować i zracjonalizować skomplikowane, niejasne i niespójne przepisy wcześniejszych traktatów.

Skoro dla swojego powodzenia Unia potrzebuje konstytucji, i nam powinno na niej zależeć. Zwłaszcza na konstytucji, która usprawni unijne mechanizmy, zbliży Unię do standardów demokracji oraz zapewni dobre warunki do aktywności gospodarczej.

Sprawność, demokracja, warunki do aktywności gospodarczej.

Ponieważ Unia jest dla nas ważna, zależy nam, aby była skuteczna. Tylko Unia, która zdefiniowała interes europejski (unijną rację stanu), zdolna będzie prowadzić jedną politykę zagraniczną oraz zbudować rzeczywiste partnerstwo ze Stanami Zjednoczonymi, poszerzyć się na Wschód i stworzyć skuteczną politykę bezpieczeństwa. Tylko Unia, która dokończy budowy wspólnego rynku, ugruntuje wspólną walutę i pozbędzie się regulacji obniżających jej konkurencyjność na globalnym rynku, zapewni dobre perspektywy dla naszej gospodarki. Tylko taka Unia będzie też w stanie podjąć nowe projekty w zakresie infrastruktury materialnej, edukacji i eliminacji różnic regionalnych, które zwiększą dopływ środków do Polski. Unia niesprawna prowadzić będzie złą politykę i w konsekwencji tracić prestiż, wpływy i zaufanie obywateli.

Słabe i płytkie instytucje wspólnotowe, z których łatwo się wykręcić, ustępować będą pola instytucjom narodowym lub tworzonym przez państwa, które zdecydowały się “pójść na całość” i nie zechcą pozostawać zakładnikami widzów czy pasażerów na gapę. Szlachetny cel “coraz ściślejszej Unii” realizować będą, każde na swój sposób, różne państwa, grupy interesów i entuzjaści tam, gdzie będzie to możliwe, łatwe lub wygodne, a nie tam, gdzie najbardziej potrzebne. Zyskają na tym lokalne grupy interesu, silniejsi, lepiej zorganizowani, ale nie my. Są państwa, które krępują sprawność Unii broniąc swoich prerogatyw. My nie mamy wyboru. Nieskuteczna Unia nie tylko nie da nam spodziewanych korzyści, ale spowoduje straty.

Ważne znaczenie dla sprawności Unii ma też demokracja. Obywatele chcą dokonywać wyboru władz publicznych, znać i rozumieć powody ich decyzji, mieć możliwość ich kwestionowania i pociągnięcia do odpowiedzialności osób, które je podjęły. Takich możliwości w Unii prawie nie mają. Konsekwencją tej sytuacji jest słaba identyfikacja obywateli z Unią. Na tyle słaba, że zagraża już jej stabilności i dalszemu rozwojowi. Pojawiające się (nawet w Niemczech) propozycje ożywienia narodowych ról w obszarach, które wydawały się już “skazane” na współpracę, są jednym z przejawów rozczarowania Unią. Brak nowej wielkiej idei, projektu, który – jak poprzednio wspólny rynek czy wspólna waluta – mógłby przyciągnąć wyobraźnię i zaangażowanie obywateli, jest kolejnym przejawem (i przyczyną) apatii europejskiego społeczeństwa obywatelskiego.

W warunkach dużego “deficytu demokracji”, w atmosferze obojętności i niezaangażowania trudno będzie realizować rozpoczęte projekty, a co dopiero inicjować nowe. Taki stan rzeczy uniemożliwi nam osiągnięcie głównych celów.

Naszym kluczowym zadaniem narodowym jest pokonanie zacofania gospodarczego. W osiągnięciu tego celu pomoże nam tylko Unia, która tworzy korzystne warunki do wzrostu gospodarczego. Dla niektórych narodów priorytetem jest stabilność i wygoda, przepisy i instytucje utrwalające status quo. Nasi obywatele – młodsi, “szczuplejsi”, bardziej głodni sukcesu niż “starzy” Europejczycy – potrzebują jednak przede wszystkim swobody działania. Nie możemy więc tolerować praktyk nakładających ograniczenia na ich aktywność gospodarczą.

Ten projekt nie jest zły

Przygotowany przez Konwent projekt konstytucji wnosi wiele zmian zgodnych z naszymi potrzebami. Niewątpliwie poprawia skuteczność Unii. Jasno określa podział i hierarchię władzy – to państwa decydują o Unii, a nie odwrotnie. Jednoznacznie definiuje proces legislacji. Nadaje Unii status podmiotu prawnego. Znosi nieskuteczną i kosztowną rotację prezydencji. Upraszcza system głosowania. Zmniejsza liczbę członków Komisji. Ustanawia urząd ministra spraw zagranicznych.

Zbliża też Unię do wymogów demokracji. Wzmacnia rolę parlamentu w procesie legislacyjnym. Wprowadza jawność ustawodawczych posiedzeń Rady Europejskiej. Poddaje kontroli parlamentu obszary, w których decyzje podejmowane są większością głosów. Otwiera parlamentom narodowym możliwość zatrzymania prac nad nową legislacją.

Niewiele natomiast wnosi w materii gospodarczej. Formuła Europy “zrównoważonego rozwoju opartego na wyważonym wzroście gospodarczym i sprawiedliwości społecznej, z jednolitym wolnym rynkiem oraz unią gospodarczą i monetarną, zmierzającej do pełnego zatrudnienia i generowania wysokich poziomów konkurencyjności i standardów życia” niczego nie rozstrzyga.

Ma jednak też ten projekt liczne mankamenty. Pięć z nich skupia uwagę polskiej klasy politycznej i opinii publicznej: brak odwołania do wartości chrześcijańskich, otwarcie możliwości tworzenia grupowych sojuszy wojskowych, zniesienie wymogu jednomyślności co do niektórych spraw socjalnych i podatkowych, zmniejszenie składu Komisji Europejskiej oraz osłabienie naszej pozycji w Radzie Europy. Polska zamierza – i słusznie – twardo walczyć o usunięcie tych mankamentów.

Przystępując do batalii musimy rozstrzygnąć zasadniczy dylemat: czy korpus projektu jest na tyle wartościowy, że chcemy go wprowadzić w życie, nawet jeśli nie wszystkie nasze zastrzeżenia zostaną uwzględnione, czy też bez całkowitego spełnienia naszych żądań wolimy projekt wyrzucić do kosza.

Jeśli wybierzemy pierwszą możliwość, będziemy mogli przyjąć postawę konstruktywnego zaangażowania. Nasz rząd będzie mógł zadeklarować, że projekt uważamy za ważne osiągnięcie i dobrą podstawę do ostatecznego tekstu. Ponieważ polskie stanowisko otoczone jest dziś wielką niepewnością, taka deklaracja istotnie wpłynie na atmosferę i przebieg unijnej debaty. Wzmocni zwolenników konstytucji, osłabi jej przeciwników, zniechęci różnych “błędnych rycerzy”, uprawdopodobni uchwalenie konstytucji. Pozwoli nam podjąć negocjacje w konstruktywnej atmosferze. Przede wszystkim z Niemcami i Francją – jeśli Trójkąt Weimarski ma być użyteczny, to kiedy, jeśli nie w tej sprawie?

Czego trzeba bronić

Przy dwóch poprawkach powinniśmy twardo obstawać. Utrzymanie zasady, że grupy członków nie mogą tworzyć sojuszy wojskowych bez zgody pozostałych członków oraz wymóg jednomyślności w sprawach socjalnych i podatkowych dotyczą kwestii o kapitalnym znaczeniu. Grupowe sojusze oddalą perspektywę wspólnej polityki bezpieczeństwa i otworzą drogę do podziału Unii z wszystkimi najgorszymi tego konsekwencjami. Narzucenie przez grupę państw nietrafnych rozwiązań socjalnych i fiskalnych może utrwalić podział na biednych i bogatych, zagrozić spójności Unii, obniżyć jej konkurencyjność. Obie poprawki mają na względzie nasz interes, ale też dobro całej Unii. Są rozsądne i można dla nich znaleźć rozwiązania godzące różne oczekiwania.

Uważam, że jesteśmy w stanie uzyskać lepszą pozycję w mechanizmie decyzyjnym Unii, niż przewiduje to projekt. Mam nadzieję jednak, że nie zostanie utrzymana dotychczasowa konstrukcja Komisji Europejskiej. Organ wykonawczy liczący 27 głosujących członków (przepis ma wejść w życie w 2009 roku, a więc już po przyjęciu Bułgarii i Rumunii), to obraza fundamentalnych zasad efektywności. Nie sądzę też, że będzie to ten sam przepis, co w traktacie nicejskim.

Traktat ten wprowadził bardzo skomplikowaną definicję większości w Radzie Europejskiej. Równocześnie muszą być spełnione trzy kryteria: większość państw, 73,6 proc. głosów (każdemu państwu została przyznana ich pewna liczba) oraz 62 proc. ludności Unii. Projekt konstytucji upraszcza ten algorytm – od 2009 roku znosi system głosów i wymaga tylko większości państw oraz 60 proc. liczby mieszkańców. Są co najmniej dwa powody, dla których formuły nicejskiej nie da się (i nie warto) zachować. Po pierwsze, jest ona nienaturalna i szkodliwa. Nie wytrzyma próby czasu. Jeśli nie zmieni jej konstytucja, znajdzie się inny sposób. Drogą do trwałego umocnienia naszej pozycji jest demokratyzacja Unii, a nie tworzenie czasowych protez. Po drugie, ponieważ daje ona znaczącą korzyść tylko Polsce i Hiszpanii, nawet jeśli dla obrony uda się zgromadzić jakichś “harcowników”, to nie będą oni chcieli walczyć do końca za cenę poważnego konfliktu, a nawet wykolejenia procesu konstytucyjnego. Dlatego powinniśmy być otwarci na inne sposoby wzmocnienia naszej pozycji w mechanizmie decyzyjnym Unii i mieć w tej sprawie własne propozycje.

Pozyskać sojuszników

Jeśli jednak nie jesteśmy do tego gotowi, będziemy musieli przyjąć postawę zachowawczej obstrukcji. Rząd zadeklaruje wówczas, że Polska nie jest gotowa do reformy systemu decyzyjnego Unii i bez przywrócenia formuły nicejskiej – projektu nie przyjmie. Ponieważ nasze żądanie dotyczyć będzie rozwiązania uważanego za jedno z najważniejszych osiągnięć procesu konstytucyjnego, postawić je trzeba będzie bardzo kategorycznie i uzasadnić argumentami najwyższej wagi. Przywiązaniem do świeżo odzyskanej suwerenności i obroną strategicznych interesów narodowych, co sugeruje Jędrzej Bielecki. Wpływ tej argumentacji na opinię partnerów w Unii będzie niewielki (poza głosami, że lepiej było Polski nie przyjmować, póki do integracji nie “dojrzała”), na naszą zaś ogromny. Niepopularny rząd będzie musiał wykazać się dużą dozą dyscypliny, aby silnie pobudzonego patriotyzmu nie wykorzystać dla innych celów. Głównym zadaniem naszych negocjatorów będzie pozyskiwanie sojuszników za cenę skomplikowanych kontraktów i w konsekwencji psucie Konferencji Międzyrządowej, a nie popychanie jej do sukcesu.

Co jednak, gdy – jak sądzę – nie uda się obronić formuły nicejskiej? Nawet na unijnym szczycie? Nawet jeśli otrzymamy rozsądną “rekompensatę”, jak na tę porażkę zareaguje zmobilizowana opinia publiczna? A Sejm, w którym do ratyfikacji potrzebna będzie większość 2/3 głosów? Czy kilku posłów nie postanowi uniemożliwić “nowej Targowicy”? I wykoleić cały projekt konstytucyjny, zmienić sytuację w Europie? Później powiedzą, że nie zdawali sobie sprawy z konsekwencji.

Postawa konstruktywnego zaangażowania może przynieść nam spełnienie rzeczywiście ważnych postulatów, satysfakcję i postawić nas w gronie poważnych partnerów w unijnym projekcie, a Polaków zachęcić do życzliwego zainteresowania losem Unii. Polityka zachowawczej obstrukcji musi postawić nas w centrum spektakularnego kryzysu i na marginesie debaty o przyszłości Europy, pobudzić nieufność Polaków do cudzoziemców i ich “niecnych zakusów”. Może też dramatycznie zmienić bieg historii. Wśród naszej elity obowiązuje ahistoryczne przekonanie, że Polacy szczególnie potrzebują silnego państwa narodowego. I to mimo że nigdy takiego państwa nie posiadali, a swoje największe sukcesy osiągnęli w państwie wielonarodowym. I mimo że dziś dość powszechnie swój los łączą z Unią Europejską i jej powodzeniem. Jako oddany czytelnik i prenumerator chciałbym bardzo, aby “Rzeczpospolita” w tej sprawie zmieniła zdanie.