Rz: Kim był pan w czerwcu 1989 r.? Gdzie pana zastały wybory?

Andrzej Olechowski: Byłem dyrektorem departamentu w Ministerstwie Współpracy Gospodarczej z Zagranicą i negocjowałem umowę Polski z EWG. Nadzwyczajne było to, że w naszym projekcie umowy zaproponowałem zapisanie, że podpisujemy ją świadomi wspólnej europejskiej przyszłości. Mieliśmy zgodę na taki zapis, mimo że w Polsce były jeszcze radzieckie wojska. Ale EWG nie przyjęło tego zapisu.

Jakie nadzieje wywołały u pana wyniki wyborów?

Rzeczywistość przerosła moje najśmielsze nadzieje i oczekiwania.

Jaki jest pański osobisty wkład w zmiany?

Jako wiceprezes NBP uczestniczyłem w procesie tworzenia i realizacji programu Międzyna-rodowego Funduszu Walutowego i tego, co nazywamy pakietem reform Balcerowicza. Uczestniczyłem w uwolnieniu kursu złotego i demonopolizacji polskiej bankowości. Pierwsze licencje dla prywatnych banków są z moimi podpisami. Drugi obszar to negocjacje ze Wspólnotami Europejskimi. I to zarówno tej pierwszej umowy, jak i układu o stowarzyszeniu, gdzie przewodniczyłem części gospodarczej. Parłem do podpisania tej umowy, uważając, że nie detale są ważne, ale rozpoczęcie procesu. Dzisiaj koledzy, którzy wówczas ze mną współpracowali, przyznają mi rację, wówczas uważali, że może zbyt szybko zamykane były niektóre rzeczy, które rozstrzygałem czasem brutalnie. 
Krótko, jako minister finansów, kontynuowałem linię dyscypliny finansowej w Polsce. Nie wiadomo było, jaka w Polsce 
ustali się kultura finansowa. Czy pójdziemy drogą grecko-włoską czy niemiecką.

Co uważa pan za największy sukces Polski?

Kiedy patrzę nie tylko na wolny rynek, ale i na całość polskich spraw, zwłaszcza w kontekście tego, co się dzieje na Ukrainie, to największym sukcesem jest członkostwo w Unii Europejskiej. Bardzo ważna była głęboka demonopolizacja zarówno życia gospodarczego, jak 
i politycznego. Otwarliśmy oba te obszary bardzo szeroko. Przedsiębiorstwa od początku nie były subsydiowane. Politycy narzekali na brak 
polityki przemysłowej. 
Ale to się opłaciło, 
bo wyrosła u nas odporna na szoki „tkanka gospodarcza”.
W polityce to, że udało się otworzyć szeroko rynek polityczny, spowodowało co prawda nieco żenujące historie w postaci dziwnych ugrupowań, które wchodziły do parlamentu, ale zapewniło Polsce brak pozaparlamentarnej opozycji.
Skoro bowiem każdy może wystartować w wyborach, nie ma żadnych ograniczeń ani wymaganych kwalifikacji, to po co bawić się w partyzantkę? Jeśli ma się poparcie wyborców, to zdobędzie się dobry wynik w wyborach.

Jak pan ocenia 25-lecie:

a) wielki sukces
b) sukces
c) wynik taki sobie
d) porażka

Największe porażki 
i rozczarowania?

Trzy rzeczy sprawiają, że martwię się pułapką średniego rozwoju gospodarczego, która może nas dotknąć. Jedna to stan naszego wyższego wy-kształcenia. Jesteśmy zakładnikiem grupowego interesu pracowników tej sfery. Druga to kultura administracji, która cały czas kontynuuje chyba tradycje administracji carskiej, gdzie urzędnicy widzą siebie jako przedstawicieli państwa, którzy robią petentowi łaskę. Nie ma myślenia: „twój sukces moim sukcesem”. Trzecia sprawa to niska pozycja przedsiębiorczości i przedsiębiorcy w społeczeństwie. Najlepiej obrazuje to fakt, że żaden przedsiębiorca nie dostał najwyższego odznaczenia – Orderu Orła Białego. Skoro ma już pieniądze, to po co dawać mu ordery?

Co dziś jest najważniejsze?

Zacząłbym od rewizji systemu podatkowego. 
Jeśli jako były minister finansów i doktor ekonomii muszę zasięgać rady, by prawidłowo wypełnić deklarację podatkową, to coś jest w tym systemie niepotrzebne. Nie osiągnęliśmy takiej sytuacji, że różni ludzie żyją na różne sposoby i jeśli nam te sposoby nie wadzą, to nie ma ich co wpychać w jedną koleinę.
Nie budujemy kapitału społecznego. Nie uczymy się współpracy, która jest niezbędnym elementem społeczeństwa innowacyjnego. Potrzebujemy nabrać pewności siebie. 
Ale i tak odnieśliśmy wielki sukces.
—rozmawiał Hubert Salik