W kogo uderza oskarżenie Pawła Piskorskiego? We mnie – przekonuje kandydat na prezydenta RP Andrzej Olechowski

Rz: Donald Tusk nie będzie walczył o prezydenturę. Jest pan z tego zadowolony?

Andrzej Olechowski: Jestem zadowolony z tego, że premier skoncentruje się na naprawie i modernizacji Polski. Tego zadania nie można już dłużej odkładać. Stan państwa daleko odbiega od zapowiedzi Platformy i optymistycznych ocen rządu.

Zaskoczyła pana ta decyzja?

Od pewnego czasu dużo o niej się mówiło, więc nie.

Czy zwiększa pana szanse na zwycięstwo?

Sadzę, że tak. Zdejmuje to z wyborców PO obowiązek poparcia lidera i pozwala się im rozejrzeć wśród innych ofert. Wierzę, że ich uwagę przyciągnie oferta prezydentury ponadpartyjnej, niezależnej.

Wycofanie się Tuska to dla pana dobra wiadomość. Zła to ta, że Paweł Piskorski nie będzie szefem pana sztabu wyborczego, bo prokuratura postawiła mu zarzut posługiwania się fałszywymi dokumentami.

Pokazano mi, jakie dziś obowiązują w polskiej polityce reguły gry. Tak to odbieram.

Kto panu pokazał, dawni koledzy z Platformy?

Nie mogę niestety wykluczyć, że to działacze PO. Platforma została zarażona obyczajami rodem z IV RP. Próba wykluczenia z komisji hazardowej posłów opozycji, wyrażanie poniżających opinii o ludziach – to wszystko jest repertuar IV RP. Sam premier pokazał się jako osoba, której łatwo przychodzi wydawanie wyroków w sprawie innych ludzi. Jego ocena senatora Krzysztofa Piesiewicza była bardzo kategoryczna i wychodząca poza rolę urzędnika państwa. Polityk nie jest strażnikiem mojego sumienia. Od tego mam spowiednika. Po co mam słuchać ocen moralnych polityków, których na dodatek często nie szanuję?

Nie szanuje pan Donalda Tuska?

O nim akurat nie mówiłem. Ale sądzę, że wielu ludzi go nie szanuje, skoro duża część Polaków mu nie ufa. Szanuję tylko tych, którym ufam.

Jest pan absolutnie przekonany o niewinności Pawła Piskorskiego? Różne dziwne sprawy ciągną się za tym politykiem, na przykład podejrzane wielokrotne wygrane w kasynie.

Nie wiem, czy Paweł Piskorski jest bez winy, i mogę sobie na ten temat prywatnie poplotkować. Ale gdy plotkuje prokuratura, jest to gwałcenie standardów państwa prawa. Skoro po dziesięciu latach jakaś sprawa ulega przedawnieniu, to po upływie tych dziesięciu lat prokuratura nie może powiedzieć, że właśnie teraz znalazła dowody winy. Bo to jest plotkowanie! Posądzony nie może obronić się przed takimi zarzutami przed sądem. A tak właśnie prokuratura zrobiła w sprawie wygranej Piskorskiego w kasynie.

Sprawa, w której postawiono Piskorskiemu zarzut, się nie przedawniła.

Tyle że ta sprawa ma swój kontekst. Dlaczego teraz? Dlaczego te wcześniejsze plotki? Dlaczego o zarzutach informowano przed ich postawieniem? Wszystko wskazuje na kontekst polityczny: stoimy u progu kampanii wyborczej, Piskorski miał być szefem mojego sztabu. W kogo uderza oskarżenie go? We mnie.

Sondaże prezydenckie są dla pana łaskawsze po wycofaniu się Tuska. Ale ciągle jest pan na trzecim miejscu, a więc bez szans na zwycięstwo.

Sondaże będą ważne trzy miesiące przed wyborami. Dzisiaj jedynie wskazują na zainteresowanie ludzi danym politykiem. Jest duża i rosnąca grupa ludzi, którzy chcą słuchać tego, co im proponuję. I to po wielu latach mojej nieobecności w polityce.

A co pan chce powiedzieć swoim zwolennikom?

Że urząd prezydenta jest tak skonstruowany, iż powinna go sprawować osoba ponadpartyjna. I że jestem przygotowany do tej roli.

Aleksander Kwaśniewski nie był prezydentem bezpartyjnym, a mimo to Polacy bardzo dobrze go oceniali. Z tego, co wiem, pan również.

Aleksander Kwaśniewski był silnie związany z jednym obozem politycznym, ale zachowywał się niezależnie. Dramatycznym przykładem, jak prezydentura partyjna potrafi być dewastująca dla życia publicznego, jest obecna kadencja (Lecha Kaczyńskiego – red.). Prezydent będący delegatem partii opozycyjnej każdy sukces rządu traktuje jak porażkę własnego obozu i chce mu zapobiec. Gdy jednak jego partia sprawuje rządy, wówczas wykonywanie przez niego funkcji kontrolnej staje się fikcją. I tak źle, i tak niedobrze. Proszę natomiast wyobrazić sobie na tym urzędzie osobę niezależną. Wtedy wszystko gra.

A dlaczego pan w ogóle zdecydował się kandydować? Ma pan za sobą sukcesy polityczne, ale ma pan też i porażki. Po co to panu?

Jeżeli chodzi o wybory, to dwa razy wygrałem – dla BBWR (Bezpartyjny Blok Wspierania Reform – red.) i dla PO, i dwa razy przegrałem – dla siebie, w wyborach prezydenta Polski i Warszawy. Trzeba ten remis rozstrzygnąć. Mówiąc poważnie, do walki o prezydenturę skłoniła mnie jałowość naszej polityki. Nasz kraj grzęźnie z tego powodu w przeciętności. Proszę spojrzeć na międzynarodowe rankingi, dostęp do przedszkoli, Internetu, dróg, kolei itd. Wszędzie jesteśmy na ostatnich miejscach w Europie.

Jesteśmy średnim krajem w Europie, średnio zamożnym. Może Polska jest po prostu skazana na średniactwo i partyjniactwo nie ma tu nic do rzeczy?

Polacy są zdolni do rzeczy wybitnych. Ja chcę jeszcze za swojego życia widzieć Polskę wysoko.

Co wybitnego moglibyśmy zrobić?

Proszę spytać ludzi. Ileż mają planów i marzeń! Ale żeby je spełnić, muszą mieć potrzebne warunki. Najważniejszym dzisiaj jest umiejętność działania w drużynie. Wybitne sukcesy osiągają obecnie nie soliści, ale drużyny.

I pan to mówi? Polityk, który jest solistą, nie chce działać w drużynie?

Dobra drużyna to wybitne jednostki, które ze sobą współpracują. Nasze partie natomiast to zdyscyplinowane wojskowe formacje. To przekleństwo naszej polityki, które prowadzi ją do jałowości. Dodatkowo te partie chcą się wzajemnie unicestwić, mobilizują do tej walki ludzi i codziennie nas, obywateli, starają się poróżnić. To nam bardzo utrudnia osiągnięcie sukcesu.

Woli pan politykę miłości? Już to przerabialiśmy w wydaniu Donalda Tuska.

Od 20 lat uczestniczę w życiu publicznym i nigdy nie uprawiałem polityki miłości. Polakom brakuje umiejętności nawiązywania relacji potrzebnych do pracy zespołowej. Jesteśmy nieufni i zamknięci. Polityka nas dodatkowo dezintegruje, a nie taka przecież jest jej misja.

A czy to nie jest tak, że ma pan ochotę utrzeć nosa Platformie, bo został pan z niej wypchnięty przez Donalda Tuska?

Utrzeć nosa, nie. Chcę pokazać, że osoba przejęta sprawami kraju ma prawo zabierać głos, że to ma sens i przynosi skutki. Nie trzeba być zawodowym politykiem, nie trzeba mieć pozwolenia liderów partyjnych. Po pierwszej turze moich wyjazdów po Polsce odwiedziłem prezydenta Lecha Wałęsę. Jego i moje wrażenia były podobne: Polacy odsunęli się od polityki. Patrzą na nią bez emocji i zaangażowania. Tej obojętności trzeba przeciwdziałać.

Dlaczego tak się stało?

Dlatego, że partie wypychają nas z polityki, mówią nam: my wszystko za was załatwimy. Obsadzają wszelkie możliwe pozycje: od cmentarzy komunalnych po urząd prezydenta państwa. Dodatkowo odgrywają przed nami bardzo brutalną walkę. Normalny człowiek nie chce się w to mieszać. To jest tak jak z filmem akcji, chętnie go obejrzymy, ale nikt normalny nie chciałby być jego uczestnikiem. Dla demokracji to fatalna sytuacja. Chcę ją zmienić. I mam już pierwsze osiągnięcia. Przychodzą do mnie fantastyczne listy, zgłaszają się wolontariusze. Mam już ponad 500 zgłoszeń od ludzi, którzy deklarują, że wezmą udział w moim przedsięwzięciu.

A czy Lech Wałęsa będzie pana popierał? Rozmawialiście o tym?

Nie. Poproszę go o poparcie, ale na razie jest na to za wcześnie. Muszę mieć większy dorobek, żeby prosić o poparcie ludzi takiego kalibru jak Lech Wałęsa czy Aleksander Kwaśniewski.

Liczy pan na poparcie Kwaśniewskiego? On ma być szefem komitetu honorowego Jerzego Szmajdzińskiego (SLD), który jest pana konkurentem.

Zobaczymy. Kampania rozpocznie się dopiero w kwietniu lub maju. Do tego czasu wszystko się może zdarzyć. Aleksander Kwaśniewski sam mówił, że kandydaci liczący na poparcie centrolewicy – Tomasz Nałęcz, Jerzy Szmajdziński i ja – powinni przekazać poparcie najsilniejszemu.

Sądzi pan, że to jest możliwe?

Nie wiem. Ale jest rozsądne. Pod warunkiem że partie zechcą poprzeć kandydata ponadpartyjnego, nie stawiając żądań. Powiedziałem to panu Nałęczowi, zaznaczając, że pod tym warunkiem gotów jestem do takiego rozstrzygnięcia.

Wcale mnie to nie dziwi, bo ma pan największe poparcie, a więc to nie pan przekazywałby głosy komuś innemu.

Ale to nie była moja propozycja, tylko pana Nałęcza. Ja tylko na nią odpowiedziałem.

Co pan sądzi o kolejnej zapowiedzi Tuska przystąpienia Polski do strefy euro?

Uważam, że to jest bardzo ważna deklaracja, pod warunkiem że będzie realizowana, a nie tylko rzucona ot tak sobie. Niestety, do tej pory mieliśmy do czynienia z takim pustym gadaniem.